Mijający styczeń ma dla mnie smak waniliowej kawy, arabskich daktyli i sycylijskich arancini. Smakuje spokojem, odpoczynkiem i względnym (mniejszym lub większym) porządkiem w głowie. Wraz z początkiem roku wybrałam sobie jedno małe słowo, które będzie mi towarzyszyć przez najbliższe 12 miesięcy. Odwaga. Bo tak bardzo mi jej brakuje kiedy przychodzi do podejmowania życiowo ważnych decyzji. Tych zwykłych, codziennych również.

Niektórzy mówią “uważaj o co prosisz, bo jeszcze się spełni”. I chyba muszę zacząć uważać. Chciałam być odważna, chciałam sprawdzić się w wielu nowych sytuacjach, chciałam stawiać czoło nowym wyzwaniom. No i przyszedł styczeń i przyniósł mi pierwszą rzecz, całkowicie dla mnie nową i nieznaną, w której odwagą i racjonalnym myśleniem muszę wykazać się już na samym początku. Nie miałam tego w planach na ten rok. Ba, nie miałam tego w planach nigdy w życiu. Ale los jest przewrotny, karma wraca, a ja (przez to i dzięki temu) muszę się jeszcze tyle w życiu nauczyć.

Czy to dobrze? Nie wiem, chyba tak. Czasami nie jesteśmy czegoś pewni, wydaje nam się, że nie jesteśmy do tego stworzeni, ale czas pokazuje, że to było właśnie TO. I tak pomiędzy plany usnute na ten rok muszę włożyć jeszcze jedno małe, ale czasochłonne zadanie. 

Tak, odwaga jest mi potrzebna. I mimo że pod skórą czuję, że ten rok będzie pełen wyzwań, to przyniesie mi on dużo, bardzo dużo radości.

 

 

A tymczasem w styczniu…

Słucham – samej siebie. Swojego organizmu i swoich potrzeb. Kiedy mam ochotę, piszę. Jeśli chcę poczytać, siadam wygodnie i zamykam się w swoim świecie. Jeśli chcę wyjść z domu, wychodzę. Jeśli mam ochotę cały czas leżeć w łóżku, to tak właśnie robię. Jeśli chcę iść w ciągu dnia do kina, ubieram się ciepło i idę. Czy się nudzę? Ależ skąd! Nareszcie, po kilku dobrych latach, robię to, na co mam akurat ochotę. Ja, tylko ja! Właśnie tego potrzebowałam. Tak więc w styczniu słucham siebie i Troye Sivana, który wprawia mnie w dobry, spokojny nastrój.

 

Chciałabym – aby ten rok był dla mnie dobry i pomyślny. 

 

Czytam – zaczynam “Crush it” Gary’ego Vaynerchucka i jestem bardzo ciekawa tej lektury. W styczniu skończyłam “Piekło ISIS” oraz “Pokolenie Kolosów”. Ta druga książka okazała się prawdziwym strzałem w dziesiątkę. Zmotywowała i zainspirowała – do kolejnych podróży i do czerpania z życia pełnymi garściami. No i pokazała, że na prawdziwą podróż nigdy nie jest za późno.

 

Oglądam – świat dookoła. Dużo bardziej świadomie i zwracając większą uwagę na szczegóły. Podoba mi się, że potrafię wykrzesać w sobie umiejętność dostrzegania detali, szczegółów, głębszego piękna. Nawet tam, gdzie inni niekoniecznie by to piękno zauważyli. Czy to normalne? Dla większości pewnie nie. I to mi wystarczy.
Oglądam też zdjęcia z Dubaju i wspominam dobre rozpoczęcie tego roku.
Jeśli chodzi o kino to w styczniu obejrzałam również trochę filmowych nowości. Na mojej liście znalazł się “Król rozrywki” (piękny i wzruszający), “Gotowi na wszystko. Exterminator” (bardzo dobra polska komedia), “Narzeczony na niby” (polski rom kom, który da się obejrzeć, ale szału nie ma), “Cudowny chłopak” (cudowna historia, która śmieszy, uczy i wyciska łzy) oraz “Atak paniki” (świetny polski komediodramat!). 

 

Planuję – ten rok, wszystkie ważne dla mnie wydarzenia i podróże. Planuję też kolejne kroki związane z założeniem własnej działalności gospodarczej. Póki co, wszystko idzie tak, jak to sobie wymyśliłam. Prawda jest jednak taka, że najgorsze i najtrudniejsze dopiero przede mną. Cały czas powtarzam sobie, że tak właśnie musi być. Bo gdyby życie było proste, to szybko stałoby się nudne. 

 

Uczę się – dobrej organizacji czasu. Wiele osób twierdzi, że kluczem do sukcesu jest umiejętność dobrej organizacji kiedy ma się mnóstwo rzeczy na głowie. Całkowicie się z tym zgadzam, jednak teraz (kiedy działam na swoich zasadach) uczę się jeszcze lepiej zarządzać czasem i nie przepuszczać go przez palce. Muszę przyznać, że jest to trudniejsze niż do tej pory. 

 

Czuję się – dobrze. Mimo natłoku myśli w głowie, staram się być spokojna. Tak, czuję się dobrze. Trochę niepewnie, ale dobrze. Czuję, że wszystko zmierza w dobrym kierunku. 

 

Czekam na – tak naprawę nie czekam na nic konkretnego. To na co czekałam, czyli odpoczynkowy styczeń i zima, już nadeszły. Cieszę się nimi i staram się żyć tu i teraz.

 

Pracuję nad – sobą, blogiem, tłumaczeniami i tegorocznymi planami. Niby mało, ale głowa huczy mi od nadmiaru myśli i pomysłów.

 

Jestem wdzięczna – za każdy przeżyty dzień. Za możliwość zobaczenia zachodu słońca na pustyni. Za odczuwanie ciepła i zimna. Za umiejętność rozróżniania smaków. Za pasję do podróżowania. Za to, że umiem czytać. Za to, że słyszę. 

 

Taki był mój styczeń. Dużo w nim było odpoczynku, ale i zbierania sił na kolejne miesiące. A jak Tobie minął ten miesiąc? Podziel się nim ze mną w komentarzach. 

 

 

Wpisy opublikowane w styczniu: