Wycieczka na pustynię to jedna z najpopularniejszych atrakcji turystycznych Maroka. Nie ma w tym nic dziwnego. W ciągu jednego wyjazdu można doświadczyć tylu wspaniałych rzeczy – przejechać góry Atlas, pojeździć na wielbłądzie, spać na pustyni i odwiedzić berberyjską wioskę Ait-Ben-Haddou.

 

 

Wycieczka na pustynię kusiła mnie od dawna. Coś tak egzotycznego i niecodziennego było dla mnie spełnieniem małych marzeń i powodowało co jakiś czas motyle w żołądku. Zobaczyć na własne oczy góry Atlas – tak brzmiało jedno ze zdań wpisane na moją “bucket list”. Tak, jeszcze w gimnazjum na lekcjach geografii mówiłam sobie w myślach: “chciałabym kiedyś zobaczyć te góry Atlas, chciałabym móc przez nie przejechać i zobaczyć, co jest po drugiej stronie”. Chciałam też pogłaskać wielbłąda, żeby móc poczuć jego miękką w dotyku skórę. 14 lat później moje podróżnicze marzenia miały okazję nareszcie się spełnić.

 

“Zobaczyć Góry Atlas” 

Z powodu ograniczeń czasowych, mogliśmy pozwolić sobie na jednodniową wycieczkę przez góry Atlas do Ait-Ben-Haddou albo całkowicie z niej zrezygnować. Rezygnacja z obranego celu (a co za tym idzie – ze spełnionych marzeń) przychodzi mi niesamowicie ciężko, dlatego też kupiliśmy wyjazd na pustynię na jeden dzień i nie zastanawialiśmy się, czy ma to jakikolwiek sens.

Tamtego dnia zjedliśmy śniadanie w riadzie dużo wcześniej niż zwykle i udaliśmy się na wyznaczone miejsce zbiórki. Marrakesz dopiero budził się do życia, dzięki czemu mogliśmy obserwować rozkładających się handlarzy na placu Dżemaa El-Fna, służby odpowiedzialne za sprzątanie ulic czy rodziców z dziećmi pospiesznie idących do szkoły.

Krótko po wyjeździe z Marrakeszu droga zaczęła piąć się do góry, a naszym oczom ukazały się niesamowite widoki – przed nami ośnieżone szczyty gór, za nami suche połacie ziemi, które z każdym pokonywanym zakrętem zaczynały przybierać kolor zielonkawy, a następnie ciemnobrązowy. I tylko serpentyny wąskich, górskich dróg zdawały się przecinać ten krajobraz.

 

Kierowca naszego busa był typowym Mohammedem, ale zachowywał się jak Kubica. Wąskie drogi, strome zakręty i ograniczenia prędkości były dla niego niczym. Wyprzedzał na trzeciego na zakrętach o nachyleniu 90° i bawił się przy tym wybornie. Tylko my, garstka ludzi uwięziona w metalowej puszce busa, zdawaliśmy sobie sprawę z konsekwencji takiego zachowania. 

Kolejne kilometry przeżywałam z duszą na ramieniu i zamarzniętymi stopami. Biorąc pod uwagę, że w Marrakeszu codziennie było ciepło, a temperatura dochodziła do 25°C założyłam, że na pustyni będzie podobnie. I owszem, w Ait-Ben-Haddou było ciepło, ale żeby tam dotrzeć trzeba było przejechać przez zaśnieżone góry. Kto mógł podejrzewać, że w górach będzie zimno? Na pewno nie ja! 

Może właśnie dzięki temu wspomnienia z gór Atlas trwają we mnie żywe do tej pory. 

 

Po kilku godzinach dotarliśmy na wysokość 2260 m n.p.m., gdzie znajduje się Przełęcz Pastwisk – Tizi n’Tichka – najwyżej położona przełęcz w Maroku. Od naszego Mohammeda Kubicy dowiedzieliśmy się, że w razie złych warunków pogodowych przełęcz jest zamykana, odcinając tym samym mieszkańców prowincji Warzazate od reszty świata. Wezwana pomoc oraz dostarczenie żywności są wtedy możliwe tylko drogą powietrzną. 

 

Ait-Ben-Haddou

Kilkaset lat temu Ait-Ben-Haddou było jednym z ważniejszych miast handlowych na trasie karawan. Po wybudowaniu drogi na wspomnianej przełęczy Tizi n’Tichka, wioska berberska poszła w zapomnienie.
Dzisiaj ten piękny i malowniczy ksar (osada plemienna zbudowana z gliny i kamienia złożona z wielu kasb, czyli budynków warownych) jest jednym z najbardziej znanych obrazków Maroka. Wszystko to za sprawą studia produkcyjnego “Atlas Corporation Studio”, wybudowanego w pobliskim Warzazate i kilkudziesięciu filmów, w których Ait-Ben-Haddou zagrało główną rolę. Są wśród nich takie hollywoodzkie produkcje jak: “Gladiator”, “Aleksander”, “Gra o Tron”, “Jezus z Nazaretu”, “Babel” czy “Książę Persji”.

W 1987 roku Ait-Ben-Haddou zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO i od tamtego czasu odwiedzają go tłumy turystów (podobno, bo w dniu naszej wycieczki nie było tam prawie nikogo).

 

Do Ait-Ben-Haddou dotarliśmy około południa. Aby dostać się do właściwej części dawnej osady należy przejść pomiędzy uliczkami nowej części miasta oraz przekroczyć małą i niepozornie wyglądającą rzeczkę, a raczej strumyczek. Dla ludności lokalnej jest on dopełnieniem krajobrazu (dzieci bawią się i chlapią w wodzie), a dla turystów prawdziwym sprawdzianem ich umiejętności przetrwania w niemiejskich warunkach. Na wodzie, w różnych odstępach, ułożone są kamienie lub worki z piaskiem. Jeśli woda jest płytka, można przejść się po rzece lub przeskoczyć z kamienia na kamień. Zdarza się jednak i tak, że po ulewnych deszczach wody gwałtownie się podniosą i zakryje to prowizoryczne przejście. Wtedy trzeba iść przez wybudowany nieopodal most.

My mieliśmy to szczęście, że woda nie zakrywała całkowicie worków z piaskiem, ale nurt rzeki był bardzo rwący. Wiele osób obawiało się, że wpadnie do wody i pewnie gdyby nie tutejsze dzieciaki, które za swoją pomocną dłoń oczekiwały później drobnej zapłaty w postaci kilku dirhamów skończyłyby one w rzece. 

 

Po przejściu przez rzekę weszliśmy do osady przez, znaną nam ze szklanego ekranu, bramę. Miasteczko położone jest na lekkim wzgórzu i składa się z kilku (maksymalnie kilkunastu) wąskich uliczek, w których spotkać można małe, lokalne galerie sztuki, sklepiki oraz parę domostw, które są jeszcze zamieszkiwane. W starej części miasta mieszka już bowiem tylko 8 rodzin. Reszta wybrała nową część, która leży po drugiej stronie rzeki. 

Pospacerowaliśmy po Ait-Ben-Haddou, pozaglądaliśmy do sklepików i przyjrzeliśmy się z bliska jak powstają tutejsze przepiękne brązowe obrazki. Tutejsi artyści wykorzystują do malowania szafranu, zielonej herbaty, indygo i cukru rozpuszczonego w wodzie. Zabarwiają tymi składnikami kartkę, a następnie podstawiają ją po ogień. W ten sposób, z pustej (ewentualnie nieco zabarwionej) kartki papieru zaczyna wyłaniać się jedyny w swoim rodzaju obraz. Prawdziwa marokańska magia! Do dziś żałuję, że nie skusiłam się na jeden z nich. 

 

Wizyta w wiosce berberskiej zakończyła się zrobieniem pamiątkowych zdjęć z tarasu, z którego świetnie widać panoramę całego przeciwległego brzegu rzeki. Przeszliśmy też po nowo wybudowanym moście (widoki są niesamowite) i udaliśmy się na obiad. 

Ait-Ben-Haddou zrobiło na nas naprawdę duże wrażenie i pozostawiło niezatarte wrażenie oryginalności i prawdziwości. Czuliśmy, że to miejsce kryje w sobie wiele nieopowiedzianych historii… a może to magiczny duch kina? 

 

Wielbłąd mój przyjaciel

Na koniec dnia został jeszcze przejazd do Warzazate i spacer uliczkami miasta. Jednakże, najbardziej wyczekiwanym przeze mnie momentem było spotkanie z wielbłądami. Pięknymi i dobrymi zwierzętami o mądrym i ciepłym wzroku, które są bohaterami i świadkami pustynnych wydarzeń. Ich sierść jest niezwykle miękka i ciepła, aż chce się ją głaskać. 

Po raz pierwszy miałam możliwość wsiąść na wielbłąda i było to niezapomniane przeżycie. Nie powiem, wstawanie i siadanie jest dosyć dziwnym uczuciem. Wielbłąd przechyla się nieco do przodu, żeby wyprostować nogi, a nam wydaje się, że zaraz spadniemy. Podobnie przy siadaniu, kiedy to zwierzę nagle przechyla się do przodu i siada. Ruch wielbłąda jest powolny, spokojny i dostojny. Idealny do tego, aby oglądać z jego grzbietu piaski pustyni i majaczące w oddali zaśnieżone szczyty gór. 

 

Przejażdżka na wielbłądzie nie trwała długo, ale i tak przyniosła wiele radości i długo wspominane chwile. 

 

W Warzazate przystanęliśmy na krótki spacer po miasteczku, po czym udaliśmy się w drogę powrotną do Marrakeszu.

 

Dzień dobiegał końca. Prawdziwa, ciemna noc zastała nas w górach. Kto miał trochę więcej wiary i nadziei, poszedł spać. Kto wolał mieć wszystko pod kontrolą, obserwował niewidoczną prawie drogę i górski rajd Mohammeda. Ja należałam do tych drugich. Wolałam wiedzieć, czy będzie mi dane spędzić kolejną noc w cieple naszego riadu. To, co zobaczyłam po drodze zostało w mej pamięci jeszcze przez wiele tygodni.  

 

Zapraszam Was do polubienia strony KingaGajaTravels na Facebooku oraz do śledzenia mojego profilu na Instagramie, gdzie dzielę się z Wami ciekawostkami na temat mojej ukochanej Sycylii i kuchni sycylijskiej. Będzie mi również bardzo miło, jeśli zostawisz komentarz pod tym wpisem. A jeśli spodobał Ci się ten artykuł to koniecznie udostępnij go innym! Grazie!♥

 

Zobacz także: 
Maroko – praktyczne informacje
Maroko od kuchni, czyli co warto zjeść w Maroku
Marrakesz, prawdziwe serce Maroka – co warto zobaczyć i gdzie spać