Yellowstone. Najstarszy Park Narodowy na świecie powstał w 1872 roku. Znajduje się prawie w całości na terenie stanu Wyoming, na granicy z Montana i Iowa.
Ogromny, dziki i niezwykle fascynujący. Tymi trzema przymiotnikami mogłabym go opisać dzisiaj. 2 miesiące temu kojarzył mi się tylko z domem Misia Yogi. Wydawało mi się też, że park narodowy jest z reguły nie za duży (weźmy pod uwagę taki Tatrzański Park Narodowy). No cóż… wydawało mi się.
Wjeżdżając na teren Yellowstone dostaliśmy mapę, gazetkę parkową i ulotki z informacją, jak należy się zachować w przypadku bliskiego spotkania z niedźwiedziem, bizonem czy łosiem. Ponieważ są to informacje, które każda osoba znajdująca się na terenie parku musi znać, zabrałam się za czytanie na głos.
Do Yellowstone można wjechać od północy (od stanu Iowa), od zachodu (od Montany), od południa (wjazd od strony Teton N.P) i od wschodu. My wybraliśmy ten ostatni.
Jechaliśmy więc przez las sosnowy. Piękne wysokie sosny zaczęły ustępować miejsca swoim popalonym siostrom. Byliśmy w lekkim szoku, że te drzewa są aż tak popalone. Jak to możliwe? Czy te pożary nie są niebezpieczne? Jak się później okazało w Yellowstone przyzwala się na pożary, bo dzięki temu możliwe jest odnowienie drzewostanu i pozwolenie na wzrost mniejszym drzewkom, które (zasłonięte przez wysokie drzewa) nie miałyby inaczej szansy na wzrost.
Po lesie sosnowym i wjeżdżaniu coraz to wyżej, zaczęliśmy zjeżdżać w dół, a naszym oczom ukazało się potężne Jezioro Yellowstone (Yellowstone Lake). Piękne, czyste i niekończące się. Zaczynaliśmy sobie zdawać sprawę, że 2 dni pozostawione na zwiedzaniu parku to mało, zdecydowanie mało.
I tak sobie jadąc, podziwiając przyrodę zauważyliśmy, że samochody przed nami zaczynają stawać. Dlaczego? Powodem całego zamieszania był… leżący spokojnie na łące bizon. Dotarło do nas, że tutaj to jest naprawdę normalne. Że bizon na łące czy łoś przebiegający przez jezdnię to nic specjalnego. Że to ludzie, nieprzyzwyczajone do natury mieszczuchy, robią z tego wielkie halo. No cóż, przykro to mówić, ale zaliczaliśmy się do nich.
Minęliśmy Fishing Bridge, drewniany most z którego spokojnie i na łonie natury można sobie łowić ryby lub podziwiać jezioro. Jechaliśmy dalej, mijając po drodze drzewa, jeziora i małe gejzery. Wiedziałam, że w Yellowstone jest co oglądać, ale rzeczywistość zaczęła mnie przerastać. W pewnym momencie, w najbardziej odpowiednim momencie, zaczęliśmy rozglądać się za noclegiem. Na tablicy informacyjnej przy wjeździe widniała informacja, że wszystkie campingi są zajęte. Uwierzyliśmy w to dopiero w momencie, gdy na drugim mijanym campingu wisiała tabliczka “No campgrounds”. Postanowiliśmy spróbować szczęścia i ustawiliśmy się w kolejce do Bridge Bay Campground. Kolejka szła sprawnie, a my mieliśmy nadzieję, że i tym razem nam się uda. Przesympatyczna Rose z Florydy tłumaczyła czekającym w kolejce jak należy się zachować na campingu.
– nie wolno zostawiać niezabezpieczonego jedzenia na noc
– resztki należy zamknąć w samochodzie lub w specjalnie oznakowanych drewnianych skrzyniach, które są do wspólnego użytku
– nie wolno zostawiać śmieci na noc. Wszystko co niepotrzebne idzie do kosza
– naczynia należy myć w specjalnie oznakowanych zmywakach
– na terenie campingu nie ma prysznica. Prysznic znajduje się tylko w Fishing Bridge RV Park
– nie wolno podchodzić zbyt blisko do dzikich zwierząt. Minimalna odległość to 100 metrów
– nie wolno trąbić ani świecić na zwierzęta
– nie wolno uciekać przed niedźwiedziem, bo rzuci się za tobą w pościg
Po wymienieniu tego czego nam nie wolno Rose zaprosiła nas do swojego okienka. Miła rozmowa “hi, how are you? where are you from“, pytanie czy chcemy tent camp czy camping utrzymywało nas w nadziei na bezpieczny nocleg. I nagle usłyszeliśmy “do you have a reservation?“. Nie mieliśmy ani reservation, ani pojęcia o tym, że takową powinniśmy byli mieć. Na szczęście Rose miała w zapasie jedno miejsce namiotowe na jedną noc, które nam przydzieliła. Szczęście w nieszczęściu. Nie było przecież prysznica ani ciepłej wody w kranie, ale z drugiej strony spaliśmy pod namiotem, na strzeżonym campingu, a nie na dziko na poboczu jakiejś drogi. Spontan przyniósł nam szczęście i tym razem.
Rozłożyliśmy namiot, zaczęliśmy wyznaczać trasę na kolejny dzień i robić kolację. Chyba pierwszy raz w życiu lekko czerstwy chleb z konserwą i musztardą tak mi smakował. Smakował szczęściem i przygodą. I nagle Paulinka zrobiła wielkie oczy i mówi: “Ej patrzcie, za Kingą”. Odwróciłam się, a tam (jak gdyby nigdy nic) pomiędzy rozbitymi namiotami spacerował sobie bizon. Co jakiś czas łypał groźnym okiem na zdziwionych i zadowolonych ludzi. Jedni uśmiechnięci robili sobie zdjęcia, jeszcze inni płakali ze strachu. Bizona nie obchodziło zbyt wiele. Przeszedł powoli i dostojnie pomiędzy namiotami, poskubał trochę trawy i zniknął między drzewami.
Zjedliśmy, sprzątnęliśmy po sobie i koło 21:30 byliśmy już gotowi do spania. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, ze tę noc będziemy wspominać do końca życia.
Wyobraźcie sobie, że w dzień w Yellowstone jest około 25 stopni. W nocy jednak, czego byliśmy kompletnie nieświadomi, temperatura spada poniżej zera. I tak spaliśmy w dresie, bluzach z kapturem, prowizorycznych czapkach, pod dwoma kołdrami i telepaliśmy się z zimna. Para leciała nam z ust, a na zewnątrz dało się słyszeć czyjeś ciężkie kroki. Czy był to niedźwiedź? Możemy się tylko domyślać.
Wstaliśmy dość wcześnie, bo o 6 rano czasu lokalnego i widząć oszroniony i pokryty lodem namiot zrozumieliśmy, dlaczego było nam tak zimno w nocy. Szybkie śniadanie, złożenie namiotu, poranna toaleta i w drogę.
Cały dzień w Yellowstone zakładał zaliczenie większego i mniejszego okręgu, a dokładnie mieliśmy zobaczyć:
– West Thumb Geyser Basin
– Old Faithful Area (w tym Upper Geyser Basin)
– Madison Area
– Mammoth Hot Springs Area
– Grand Canyon of the Yellowstone River
– Petrified Tree
– Mud Volcano
O 7 rano byliśmy już przy West Thumb Geyser Basin. Cisza, magiczny widok na Lake Yellowstone, parujące i bulgoczące gejzery i… stado saren i jeleni na rykowisku. To było coś tak pięknego, że wyglądało jakbyśmy byli w bajce. Ciepły wschód słońca, zimne powietrze i te piękne zwierzęta, płoszące się na każdy nasz ruch. Po raz pierwszy od początku wyjazdu zwróciłam Tacie honor – warto było wstać tak wcześnie. Uwierzcie lub nie, ale gdybyśmy przybyli tam 5 minut później, nie zastalibyśmy takiego widoku.
Przenikliwa cisza zaczęła mi uświadamiać jak bardzo takie spotkania z naturą są mi potrzebne. Pospacerowaliśmy w milczeniu i udaliśmy się do samochodu.
Następnym punktem programu był Old Faithful Geyser i pomniejsze gejzery w jego otoczeniu, ale zanim się tam dostaliśmy odbyliśmy bliskie spotkanie (przez szybę w samochodzie) z jeleniem, który tak po prostu wszedł sobie na jezdnię i przeszedł się obok nas. Robiło się coraz ciekawiej.
W Old Faithful wypiliśmy poranną kawę i udaliśmy się do Centrum Turystycznego, a tam trafiliśmy na film opowiadający o historii i misji Yellowstone National Park. Po pokazie filmu od razu udaliśmy się pod gejzer. Brakowało 10 minut do jego erupcji, która jest niezwykłym przykładem na to, że w świecie zawładniętym przez człowieka i tak ostatnie zdanie należy do Matki Natury.
Old Faithful Gayser erupuje około 15 razy na dobę. Wypluwa wodę o temperaturze 95 stopni C na średnią wysokość 40 metrów. Niektóre erupcje trwają krócej, inne dłużej. Nam Old Faithful dał około 10 minutowy pokaz.
Następnie przyszedł czas na pomniejsze gejzery ułożone w trasę Upper Geyser Basin. Tak naprawdę moim (czyli naszym) celem było gorące źródło Grand Prismatic Spring, które jest najbardziej rozpoznawalną atrakcją parku ze względu na feerię kolorów wody (wygląda jak rozszczepienie światła przez pryzmat). Niestety, Grand Prismatic Spring tam nie było i musiałam zadowolić się dużo mniejszymi, kolorowymi gejzerami.
Gdy już wyjechaliśmy z okolicy Old Faithful i zaczęliśmy się kierować w dalszą drogę okazało się, że będziemy przejeżdżać koło Grand Prismatic. I tu znowu niestety, ale korek do wjazdu i ilość ludzi zmusiła nas do zrezygnowania z niego.
Nie powiem Wam jak bardzo było (i nadal jest) mi przykro. Moje jedyne marzenie związane z Yellowstone nie zostało spełnione.
Co jakiś czas zatrzymywaliśmy się, aby podziwiać naturę. Tu jakiś wodospad, tu jakiś gejzer, tam bizon. Co chwilę, mniej lub bardziej, rozszerzaliśmy oczy lub usta. Było cudnie. Brak zasięgu, czyste powietrze, ciepło, lekki wiatr, wszędzie zieleń, dzika natura… czego chcieć więcej od życia?
Gibbon Falls
Mammoth Hot Springs to kompleks gorących źródeł (maksymalna temperatura wynosi 73 stopnie C) znajdujących się na wapiennych wzgórzach. Ciepła, parująca woda spływa wartko po białych kaskadowych zboczach, które zmieniają swój kolor na żółty, bursztynowy i jasnobrązowy. Mozaika, którą tworzą jest czymś niespotykanym.
Łosie leżące na łące i patrzące się z lekką pogardą na przejeżdżające samochody niezmiernie mnie dziwiły. Dzisiaj już wiem, że w Yellowstone jest to na porządku dziennym.
Po zwiedzeniu okolicy Mammoth Hot Springs udaliśmy w dalszą podróż. Kolejnym punktem na mapie było skamieniałe drzewo – Petrified Tree. Prawdę powiedziawszy, myśleliśmy, że tych drzew będzie trochę więcej, że będzie to jakaś łąka, że będzie można je dotknąć i poczuć tę skamieniałość. Niestety, Petrified Tree stało sobie osamotnione na niewielkim wzniesieniu, odseparowane metalowymi kratami od ludzi. Smutno było na nie patrzeć. Widziałam skamieniałe drzewo, ale nie mogłam poczuć czym różni się od tych żywych. Szkoda.
Następną atrakcją do odwiedzenia był Grand Canyon of the Yellowstone River, liczący 484 tysiące lat. Ci, którzy czytali poprzedni wpis wiedzą, że pierwotnie mieliśmy się wybrać do Grand Canyon Colorado. Wyszło jak wyszło i stanęło na Yellowstone. Dlatego też ten Grand Canyon był dla nas (a przede wszystkim dla Paulinki) czymś zastępczym. W końcu lepszy rydz niż nic. Prawda jest taka, że kanion w Yellowstone też robi ogromne wrażenie. Długi na 32 kilometry, głęboki na 305 metrów, a szeroki (w zależności od miejsca) od 450 do 1200 metrów. Z lotu ptaka wygląda trochę tak, jakby w tym miejscu pękła ziemia i rozdzieliła się na dwie idealnie pasujące do siebie części. W kanionie znajdują się też dwa wodospady – Upper Falls o wysokości 33 metrów i Lower Falls (93 m). My mieliśmy okazję zobaczyć Upper Falls. W Grand Canyon można urządzić sobie liczne wycieczki i zejść niżej. My, niestety, nie mieliśmy już na to czasu.
Upper Falls w Grand Canyon of Yellowstone River
W Grand Canyon of Yellowstone River można niekiedy zobaczyć takie chwilowe tęcze. Coś pięknego.
Po wyjeździe z okolic Grand Canyon rzeka Yellowstone zaczyna przybierać sensowne rozmiary. Do tej pory wijąca się gdzieś w górach, mała rzeczka zaczyna się rozszerzać, żeby później móc wpaść do Yellowstone Lake. Bardzo dużo ludzi przyjeżdża do Yellowstone tylko po to, żeby połowić sobie ryby w tej rzece.
Jadąc dalej mijaliśmy kolejne wodospady, wzniesienia mniejsze lub większe, odpoczywające bizony. I tak dotarliśmy do ostatniego miejsca z naszej listy. Były to Mud Volcanos, czyli nic innego jak przeokropnie śmierdzące siarką błotniste źródła i wulkany. Kolor i zapach nie powala, a raczej zwala z nóg. Wszechobecna siarka wchodzi w nozdrza, a jej zapach przykleja się do człowieka. Po chwili całe ubranie i włosy śmierdzą siarką. Nie, niestety nie żartuję. Po 2 minutach pobytu przy Mud Volcano zaczęło mi być okropnie niedobrze i musieliśmy przyspieszyć nasz postój i oglądanie tych “dzieł natury”.
Bulgoczące Mud Volcano
Jedyne co wynagrodziło mi pobyt przy Mud Volcano to piękna roślinność i …
… wszechobecne bizony, które bardzo chętnie przebywają w tej okolicy. Podobno niekiedy można zobaczyć aż całe stada bizonów. Nam się to nie udało, ale za to mieliśmy taki widok 🙂
Dzień powoli się kończył. Wiedzieliśmy, że musimy wyjechać z Yellowstone przed zmrokiem, żeby móc spokojnie znaleźć jakiś nocleg poza parkiem. Kierowaliśmy się już w drogę powrotną kiedy to zrobił się przed nami niewielki korek. Czekaliśmy więc spokojnie na rozwój wydarzeń. Nagle zobaczyliśmy bizona idącego w naszą stronę przeciwnym pasem. Kroczył sobie spokojnie i dostojnie, jak gdyby nigdy nic, a za nim powoli ruszały samochody. Tuż przed naszym samochodem stanął, popatrzył na nas swoim przenikliwym wzrokiem i przeszedł przed maską samochodu, powoli się oddalając. Wiedzieliśmy, że nic lepszego już nam się nie przytrafi i że z czystym sercem możemy wracać do domu.
Nasze wakacje się skończyły. Wyjeżdżając z Yellowstone złapał nas deszcz, a na jego zakończenie ukazała się przepiękna tęcza. Znak, że nasz roadtrip szczęśliwie się zakończył. Teraz przed nami były dwa dni powrotu, dwie noce pod namiotem, jeden highway i już.
Przydatne informacje:
- Oficjalna strona internetowa https://www.nps.gov/yell/index.htm
- Opłata za wjazd = $30 za 7 dni
- Jeśli zamierzacie nocować w Yellowstone N.P zarezerwujcie sobie miejsce w którymś z campgrounds. Potrzebne informacje i dane kontaktowe znajdziecie tutaj.
- Jeśli chodzi o jedzenie, warto przygotować sobie coś wcześniej (konserwy, zupy w proszku). Na terenie Yellowstone można zjeść coś ciepłego, ale lepiej mieć własne jedzenie na czarną godzinę. Grill z butlą gazową jak najbardziej wskazany.
- Jeśli zacznie brakować Wam benzyny, nic się nie martwcie. Na terenie parku jest kilka stacji benzynowych. Warto zapoznać się z gazetkami, które dostaniecie na wjeździe. Są w nich wszystkie informacje, których potrzebujecie.
- Warto przygotować się na każdą możliwą temperaturę. Koniecznie zaopatrzcie się w ciepłe dresy, kurtkę i czapkę.
- Warto zrobić sobie główną listę atrakcji już przed wyjazdem. Dwa okręgi Yellowstone są naprawdę ogromne. Nie polecam organizacji wycieczki na ostatnią chwilę.
Mam nadzieję, że moja przygoda była dla Was ciekawa. Tym, którzy czytają to zdanie, ogromnie dziękuję za poświęcony mi czas. Jeśli macie jakieś pytania co do organizacji wycieczki, pytajcie! Chętnie na nie odpowiem. Jeśli chcecie dodać coś od siebie, śmiało komentujcie!
Recent Comments