Dzień trzeci naszej podróży rozpoczęliśmy śniadaniem oferowanym w Snowshoe Motel w miejscowości Frisco. Poranną owsiankę zastąpił jogurt owocowy z płatkami oraz bajgiel z serkiem Philadelphia, a kawę rozpuszczalną – typowa amerykańska kawa z ekspresu. Ciężko powiedzieć, która lepsza.

 

O godzinie ósmej byliśmy już zwarci i gotowi do drogi. Szkoda było zostawiać to piękne, górskie miasteczko skąpane w porannej mgle, przez którą wychodziło słońce, ale niestety, czas naglił.
Wizualnie stan Kolorado jest naprawdę ciekawy. Jego wschodnia część jest płaska i pokryta rozległymi stepami. W momencie wjazdu na teren gór zostajemy przeniesieni w inny świat. Wysokie, ciemne góry i rozległe lasy iglaste. Wraz z kolejnymi kilometrami naszym oczom ukazują się kolorowe skały – kremowe, żółte, różowe i w końcu czerwone. Wszystko po to, żeby na chwilę przed granicą z Utah dać nam jakąś nadzieję i różnorodność. Później będzie już tylko pustynia.

W Kolorado zatrzymaliśmy się tylko raz i było to na postoju w Glenwood Canyon. Widoki, które obserwowaliśmy jadąc autostradą (rzeka Kolorado i olbrzymie ściany skalne) zachwyciły nas na tyle, że postanowiliśmy chwilę ponapawać się tym widokiem.

Na chwilę przed wjazdem do Utah natura podpowiada nam co będzie nas czekać. Skąpa roślinność, stepy przechodzące w półpustynie i jedna wielka nuda.

Mój wymarzony “ogórek”. Miętowy, oczywiście!

 

Tuż przed południem dojechaliśmy do tablicy z wielkim napisem “Welcome to UTAH”. Oczywiście, żeby tradycji stało się zadość, zatrzymaliśmy się przy niej i zrobiliśmy sobie całą sesję pamiątkowych zdjęć.
Po przekroczeniu granicy stanu, jak za sprawą magicznej różdżki, zasięg internetowy (i w ogóle telefoniczny) odmówił posłuszeństwa. Telefony nie łapały żadnej sieci – ani T-Mobile, ani AT&T, ani nawet żadnego roamingu. Nic, zero, null.
W momencie, kiedy Internet był nam naprawdę potrzebny, musieliśmy poradzić sobie jak za dawnych czasów. Otworzyłam więc mapę i zaczęłam studiować każdy zjazd z autostrady i kierunek, w którym mamy się kierować.

 

Stan Utah jest niezwykle bogaty w atrakcje turystyczne. Tak sobie myślę, że można by tu spędzić miesiąc i nadal nie zobaczyć wszystkiego. Jest tu Arches National Park, Canyonlands N.P., Zion N.P., Bryce Canyon, Grand Staircase-Escalante, Glen Canyon, Lake Powell, słone jeziora w okolicy Salt Lake City czy Monument Valley tuż przy granicy z Arizoną.
W ramach dnia trzeciego mieliśmy zaplanowane zwiedzanie Monument Valley, a następnie przejazd do Bryce Canyon. Ale, jak to u nas bywa, plany nam się trochę zmieniły.

 

 

Arches National Park

Zjeżdżając z autostrady nr. 80 i kierując się w stronę Monument Valley, naszym oczom ukazała się tabliczka z napisem “Arches National Park“. Podczas planowania wyjazdu nie brałam go pod uwagę, z czegoś trzeba było zrezygnować. Jednak zmęczeni podróżą i spragnieni zobaczenia czegokolwiek zdecydowaliśmy się na krótki, kilkugodzinny pobyt w tym parku.

Wjazd do Arches kosztuje 25$, ale my, a raczej mój Tato, byliśmy szczęśliwymi posiadaczami Senior Pass i za zwiedzanie tego parku (jak i każdego następnego) nie zapłaciliśmy ani centa. Przy wjeździe dostaliśmy również mapę parku oraz aktualną gazetkę zawierającą wszystkie ważne informacje i ostrzeżenia.

 

Arches National Park został parkiem narodowym w 1971 roku. Na jego terenie można zobaczyć okna, łuki oraz wolnostojące wieże skalne z piaskowca. Powstają one w wyniku erozji i wietrzenia. W zależności od wielkości tego drugiego tworzą się okna lub łuki.
Z ciekawych informacji warto wspomnieć, że Arches to największe skupisko naturalnych łuków skalnych na świecie. Mnie najbardziej fascynuje jednak to, że procesy erozyjne w Arches trwają od ponad 150 milionów lat. Wyobrażacie sobie, jak bardzo na przestrzeni wieków musiał zmienić się krajobraz tego parku?

 

Żeby nie tracić czasu zaznaczyliśmy na mapie najbliższe, ale też i najpiękniejsze widoki do zobaczenia i udaliśmy się w ich stronę zatrzymując się co chwilę i fotografując kolejne skały.
Swoją drogą, czerwony kolor skał i niebieskie niebo to chyba idealny kontrast wymyślony przez naturę.

Wieże z piaskowca. Po lewej The Three Gossips, po prawe The Organ

Skały z piaskowca. Druga od lewej to Balanced Rock

 

Najbardziej zależało nam na “Windows Section”, w której można podziwiać takie okna skalne jak North Window, South Window, Turret Arch oraz (najbardziej przeze mnie wyczekiwany) Double Arch. Niestety, w dniu naszej wizyty w parku droga do tych atrakcji była zamknięta ze względu na roboty drogowe. Na pocieszenie wybraliśmy punkt widokowy, z którego można podziwiać Delicate Arch – najbardziej znany łuk skalny. To właśnie on znajduje się na tablicy rejestracyjnej stanu Utah.
Droga pod sam Delicate Arch ma 1,5 mili i zajmuje trochę ponad godzinę. My zdecydowaliśmy się na krótszy, półgodzinny spacer do Upper Delicate Arch Pointview. Uwierzcie mi, że w 35 stopniowym upale nie mieliśmy siły ani ochoty iść nigdzie dalej.

Delicate Arch

 

Popodziwialiśmy Delicate Arch z daleka i stwierdziliśmy zgodnie, że czas jechać dalej.
To prawda, potraktowaliśmy Arches National Park trochę po macoszemu. Trochę bardzo. Ale myślę, że gdyby Windows Section była otwarta ta wizyta potoczyłaby się całkowicie inaczej. Wiem też, że jeszcze kiedyś trzeba będzie tu wrócić przy okazji wizyty w Canyonlands.

Panorama Fiery Furnace

 

 

Monuments Valley

Po wyjeździe z Arches skierowaliśmy się w kierunku Arizony, do Monument Valley. Gdy planowałam tę podróż i pytałam Tatę o miejsca, w które on chciałby pojechać, jako pierwsze wymieniał zawsze Monument Valley. Był już tam, ale teraz chciał je pokazać nam. Na początku nie bardzo rozumiałam jaki jest sens jechać tam po raz drugi tym bardziej, że musieliśmy zboczyć nieco z drogi. Dzisiaj? Pojechałabym tam jeszcze raz.

 

Droga do Monument Valley trochę się ciągnie (3 godziny z Arches N.P.), a krajobraz pozostaje bez zmian. Step, wysuszona roślinność, czerwone skały, niebieskie niebo i prosta droga, prowadząca daleko przed siebie. Jadąc nią człowiek czeka tylko na jeden, jedyny moment – aż na horyzoncie zaczną majaczyć znane kształty tamtejszych skał.

Mexican Hat Rock

 

Monument Valley leży na granicy stanów Utah i Arizona na terenie rezerwatu Indian Navajo (Monument Valley Navajo Tribal Park). To, co oddane jest do użytku turystów, to tylko jedna mała część Doliny Pomników, która w całości liczy 372km2. Dzięki erozji eolicznej dzisiaj możemy podziwiać różnorodne formy skalne (iglice, stoliwa czy góry stołowe).
Wjazd na teren rezerwatu jest płatny i wynosi 20$, a bilet uprawnia do wjazdu przez 2 dni. Ponieważ jest to teren należący do Indian, żadna karta parku narodowego nie jest tutaj respektowana. Przy wjeździe dostajemy broszurkę z mapą z zaznaczonymi atrakcjami. Monument Valley można zwiedzać konno, w wynajętym samochodzie z indiańskim przewodnikiem lub w swoim własny pojeździe, poruszając się po wyznaczonych, piaszczystych drogach.

 

Za pierwszy i obowiązkowy punkt postoju wybraliśmy oczywiście Visitors Center. Panorama, którą stąd widać zapiera dech w piersiach.
I to właśnie w tym momencie doszło do mnie jak wielki błąd byśmy zrobili, gdybyśmy odpuścili sobie to miejsce.

 

Objeżdżając MV dookoła mieliśmy okazję podziwiać Elephant Butte, Three Sisters, Cammel Butte, The Hub, Totem Pole, Sand Springs, Artist’s Point oraz North Window.

 

Przy John’s Ford Point przystanęliśmy na chwilę, aby poobserwować stadninę koni oraz pilnujących ją kowboi z plemienia Navaho. Ich sprawność w posługiwaniu się lassem robiła naprawdę niezłe wrażenie.
Gdzieniegdzie na terenie rezerwatu można natrafić na domy zamieszkiwane przez Indian. Są bardzo surowe i wyglądają dość biednie. Dają jednak do myślenia, że tym ludziom do szczęścia nie trzeba wcale wiele.

 

Przy punkcie widokowym na Totem Pole spotkaliśmy starszą Indiankę, która na niewielkim przenośnym stole sprzedawała swoje wyroby: kolczyki, bransoletki, naszyjniki, pierścionki czy zakładki do książek. Nie mogłam odmówić sobie możliwości zakupu najpiękniejszego naszyjnika jaki się tam znajdował. Kojarzył mi się z Pocahontas, z dzikością serca i ze spełnionymi marzeniami.
Z krótkiej rozmowy dowiedzieliśmy się, że ta pani zajmuje się ręcznym wyrobem biżuterii od ponad 30 lat, że to, co prezentuje to jej unikalny styl, ponieważ każda z Indianek robiących biżuterię w MV (a jest ich tylko 5) ma swój własny styl, który wyróżnia ją sposród koleżanek.
Uwierzcie mi na słowo – w tym momencie chciałam rzucić wszystko i stać się współczesną Pocahostas z Monument Valley. Czułam, że szybko bym się tam odnalazła.

 

Słońce powoli kłaniało się swoim spektatorom, a nam udało się podziwiać jego zachód na Artist’s Point. Widok był niezapomniany.

 

Po wszystkich zachwytach, po ochach i achach, przyszedł czas na szybkie otrzeźwienie. Było już ciemno, na drogach nie było żadnego oświetlenia, nie mieliśmy Internetu, a także noclegu na nadchodzącą noc. Kempingi w okolicy Monument Valley albo były całe zajęte, albo nie oferowały pól namiotowych.

Postanowiliśmy, że przejedziemy jeszcze jakieś 20 mil i spróbujemy znaleźć coś w pobliskim mieście Kayenta, jednak i tu nie za wiele udało nam się wskórać. Dowiedzieliśmy się jedynie, że w pobliżu nie ma żadnego kempingu, a jedyny dostępny hotel kosztuje 350$ za noc dla czterech osób.
Coraz bardziej zmęczeni, zestresowani i głodni zdecydowaliśmy się na ostatnią deskę ratunku – kolację w McDonaldsie i łapanie darmowego Wi-Fi.
Wiecie, ja jestem w stanie znieść naprawdę dużo, ale niewiadoma gdzie spędzę najbliższą noc jest takim wyjściem poza strefę komfortu, którego zdecydowanie nie lubię. Wizja noclegu w samochodzie na zwykłym parkingu pod Walmartem zaczynała nabierać kształtu. Tylko jak 4 osoby mają się wyspać w jednym samochodzie? Mogliśmy też napompować materace i przespać się gdzieś pod gołym niebem, ale nie wiedzieliśmy za bardzo gdzie jesteśmy, czego możemy się spodziewać ani jakie dzikie zwierzęta możemy napotkać.

Myślę, że nie pomylę się stawiając tezę, że McDonalds w Kayencie jest jedyną rozrywką mieszkańców tego miasta. Po 22:00 było w nim pełno indiańskich rodzin z małymi dziećmi. Mimo zmęczenia i stresu jeden obrazek zapadł mi na dobre w pamięć – indiańska rodzina ubrana zupełnie normalnie, większe dzieci i dorośli sprawnie posługują się iPhone’ami, nosząc niemowlęta w starodawnych, drewnianych nosidłach. Zderzenie tradycji ze współczesną cywilizacją.

WiFi w McDonaldsie działało tak źle, że nie spodziewałam się po nim niczego. Na szczęście na załadowanej części mapy pojawiły się dwa symbole namiotu – znak, że gdzieś w okolicy są campgroundy. Wyznacz trasę – rozpocznij – jedziemy! Oby tylko nie były zamykane na noc.
Kierowaliśmy się w stronę miasta Tsegi, które, jak się szybko okazało, było wsią z jednym motelem. Całym zajętym.
Jadąc dalej drogą 160 i następnie 564, dojechaliśmy do parku Navajo National Monument, na terenie którego były dwa pola namiotowe: Canyon Campground oraz Sunset View Campground. Wybraliśmy ten drugi. Miał bardziej płaskie miejsca do rozbicia namiotu oraz większe toalety.
Znaleźliśmy miejsce, rozbiliśmy namiot, napompowaliśmy materace, umyliśmy zęby i poszliśmy spać. W całej tej przygodzie towarzyszył nam księżyc w pełni. Chyba miał symbolizować szczęście w nieszczęściu.

 

Przydatne informacje:

Arches National Park:

  • Opłata za wjazd: $25 za wjazd prywatnego samochodu (karta “America The Beautiful” oraz pozostałe karty wydawane w amerykańskich parkach narodowych są respektowane).
  • Warto zobaczyć: Courthouse Towers, Petrified Dunes, The Windows Section (Double Arch, North Window, South Window, Turret Arch), Delicate Arch, Landscape Arch.
  • Mapa Arches National Park dostępna na stronie https://www.nps.gov/arch/planyourvisit/maps.htm
  • W okresie czerwiec-sierpień warto pamiętać o dodatkowym zapasie wody ze względu na wysokie temperatury.

Monument Valley:

  • Opłata za wjazd: $20 za samochód prywatny (do max. 4 osób na pokładzie). Ponieważ MV znajduje się na terenie indiańskiego rezerwatu, karty wydawane przez U.S. National Park nie są respektowane.
    – więcej informacji na stronie http://navajonationparks.org/navajo-tribal-parks/monument-valley-navajo-tribal-park/
  • W bliskim sąsiedztwie MV znajdują się dwa kempingi, w tym jeden na terenie MV – The View Campgroung (klik).
  • Na terenie MV można zarezerwować nocleg w hotelu The View Hotel, który oferuje pokoje z widokiem na Monument Valley.

Sprawdzony nocleg:
Sunset View Campgroung w Navajo National Monument (State Hwy 564; Kayenta, AZ 86033). Kemping jest darmowy, z łazienką, bieżącą wodą, bez prysznica. Okolica jest cicha i sprzyja odpoczynkowi.

 

Przeczytaj również:
Road Trip po USA czas zacząć – dzień 1 i 2 
Magia Arizony, czyli Horseshoe Bend i Antelope Canyon – dzień 4

Cześć Utah, to znowu my! Bryce Canyon i Zion – dzień 5
Marzenia się spełnia, czyli Grand Canyon Colorado – dzień 6
Grand Canyon, Hoover Dam i koszmar w Las Vegas – dzień 7
Viva czy nie viva Las Vegas? – dzień 8

Zobaczyć Dolinę Śmierci i przeżyć – dzień 9