Koniec lipca oznacza tylko jedno – połowa wakacji, a co za tym idzie i lata, za nami. Jakoś dziwnie mnie to nie smuci. Ba, cieszę się, że już sierpień – ciepły i o złotym kolorze koszonego zboża. Tegoroczny lipiec był zmienny i bardzo kapryśny. Mimo pogodowej sinusoidy kończę ten miesiąc z szerokim uśmiechem na twarzy. Będę go dobrze wspominać.

 

Lipiec rozpoczął się pakowaniem walizek, dopinaniem ostatnich zawodowych zobowiązań i podróżą na Sycylię. Oprócz odwiedzin u rodziny i zajadania się sycylijskimi pysznościami, uczestniczyliśmy też w ślubie i weselu naszych przyjaciół. Rozmowom, toastom i zabawie nie było końca. Po powrocie z Włoch rzuciłam się w wir pracy – zawodowej i domowej. Moja tegoroczna przygoda z działką przyniosła upragniony (i oczekiwany) efekt – po każdym weekendzie na wsi wracałam do Krakowa z rękami pełnymi ekologicznych plonów. Dlatego też moim głównym, popołudniowym zajęciem lipca było… mycie, obieranie, mieszanie i zamykanie warzyw i owoców w słoikach. Ach, tegoroczna zima będzie pyszna! Oprócz pracy i przetworów znalazłam też trochę czasu na książki, filmy, leniwe i niespieszne spotkania ze znajomymi i przyjaciółmi oraz na zwykłe cieszenie się z każdej wolnej chwili. I tak sobie myślę, że mimo tego, że pogoda nas nie rozpieszczała to ten mój lipiec był niezwykle pogodny. I takim też go zapamiętam.

 

 

A tymczasem w lipcu…

Słucham – ciszy, kiedy tylko jest mi to dane. Nadmiar dźwięków, które w tym miesiącu miałam dookoła spowodował, że w każdej wolnej chwili wyłączałam muzykę i korzystałam z błogości ciszy. Podobno wiele osób się jej boi, bo zmusza nas ona do przebywania z samym osobą i do głębszego zastanowienia się nad wieloma sprawami, a ja uważam, że umiejętne korzystanie z ciszy potrafi przynieść dużo dobrego. Najlepsze jest to, że kiedyś sama się jej bałam ciszy, bo kojarzyła mi się głównie z samotnością i smutkiem. Dzisiaj uważam ją za ogromny przywilej i nagrodę. 

 

Czytam – skończyłam trzeci tom z cyklu “Genialna przyjaciółka” Eleny Ferrante, czyli książkę “Historia ucieczki” i nie mogę się doczekać lektury kolejnej, ostatniej już, części. To niesamowite, że tak bardzo wciągnęła mnie powieść o przyjaźni, uczuciach, dziwnych i niekiedy toksycznych relacjach oraz o ludzkich emocjach. W końcu to nie reportaż ani biografia, a ja dosłownie “połykam” książki Ferrante. Pewnie dlatego, że postaci są świetnie naszkicowane, nie są banalne ani jednowymiarowe. Każdy bohater jest jednocześnie dobry i zły i to czytelnik sam decyduje, czy go lubi czy może go nie znosi. Dodatkowo ta seria wzbudza we mnie ogromne emocje, których nie jestem w stanie w żaden sposób stłumić podczas czytania. No i akcja dzieje się w znacznej części w Neapolu, a przytoczone są tu również problemy społeczne dawnych Włoch. Jeśli lubicie takie książki, polecam Wam tę serię z ręką na sercu. 

W lipcu zaczęłam również czytać reportaż “Rosja. Podróż do serca kraju i narodu”, która zapowiada się niezwykle ciekawie. 

 

Oglądam – nowości kinowe, jak w każdym miesiącu. W lipcu udało mi się obejrzeć “Ocean’s 8”, czyli całkiem niezłą, damską wersję “Ocean’s 11”. Jeśli ktoś lubi komedie kryminalne, ta produkcja powinna przypaść mu do gustu. Następnie, w trakcie 5-godzinnego oczekiwania na przesiadkę w Bergamo, obejrzałam włoski dramat “A casa tutti bene”, na którego miałam ochotę już w marcu, będąc w Toskanii. “Czego życzy sobie kobieta” okazał się niewypałem. 1,5 godziny z 60-letnią Sharon Stone, która słabo grała 40-latkę utwierdziło mnie jedynie w przekonaniu, że dbanie o siebie trzeba zacząć w jak najmłodszym wieku. Wyglądać na 40 kilka lat, mając 60 na karku to chyba całkiem niezły wynik. Pod koniec miesiąca obejrzałam film dokumentalny “Whitney”, opowiadający o całym życiu Whitney Houston – od dzieciństwa do tragicznej śmierci. Smutny, bardzo smutny film. 

 

Podróżuję – w lipcu poleciałam na Sycylię, gdzie odpoczywałam w Syrakuzach, spacerowałam po moich ukochanych katańskich zakątkach, odwiedziłam małe miasteczko Donnalucata oraz urocze Marzamemi, degustowałam wina w winiarni Nicolosi u stóp Etny i uczestniczyłam w prawdziwym, sycylijskim weselu. Och, jak ja kocham powroty na Sycylię! Nie zabrakło również podróży po Polsce – w Katowicach weseliliśmy się z kolejną młodą parą, a na mojej wsi w województwie świętokrzyskim odpoczywałam, ładowałam baterie i napawałam się widokiem przepięknych zachodów słońca.

 

Planuję – sierpniowe treningi na siłowni, dobre nawyki, które ponownie muszę wdrożyć w życie oraz… kolejną podróż. Tym razem najważniejszą podróż tego roku, która już we wrześniu. Nie mogę się doczekać!

 

Uczę się – zamykać w słoiki dary lata, a tak po ludzku – uczę się robić przetwory na zimę. Do tej pory zawsze robiłam powidła śliwkowe, nutellę śliwkową (czyli tzw. czekopowidła) oraz paprykę konserwową. W tym roku moje eko zbiory obrodziły i mam pełno warzyw i owoców, z którymi coś trzeba było zrobić. Za mną już nalewka z czarnej porzeczki, dżem z czarnej porzeczki i nutella… też z czarnej porzeczki. Dżem z mirabelek, mus jabłkowy, ogórki kiszone, suszone pomidory i przecier pomidorowy. Przede mną jeszcze nalewka z aronii i kolejna porcja przetworów (np. z dynii). Lubię sobie tak kucharzyć, a robienie przetworów (pomimo tego, że baaaardzo czasochłonne) napawa mnie dumą i radością. 

 

Chciałabym – wrócić do regularnego pisania artykułów na bloga oraz do regularnych treningów na siłowni. Obecnie każde wolne popołudnie wykorzystuję na… robienie przetworów. To jest obecnie mój priorytet numer 1, ponieważ nie chcę zmarnować ani siatki zbiorów. 

 

Czuję się – zmęczona, ale szczęśliwa. Cieszę się, że moje wiosenne sianie i sadzenie nasionek dało jakiś plon, bo myślałam, że nic z tego nie wyjdzie. Między wszystkimi wyjazdami i zarezerwowanymi weekendami miałam bardzo mało czasu na plewienie i wyrywanie chwastów, które rosną jak grzyby po deszczu. Na szczęście coś mi tam powyrastało, a najbardziej obrodziły pyszne pomidory. Cieszę się też z tego, że dostałam się na studia. Od początku tego roku odczuwałam dziwny, trudny do zdefiniowania brak. Dopiero w maju oświeciło mnie, że tą pustką jest tęsknota za nauką, rozwojem, siedzeniem w książkach i przygotowywaniem się do egzaminów. Może dla niektórych to dziwnie zabrzmi, ale ja uwielbiam się uczyć! Myślę też, że nigdy nie jest za późno na kolejny kierunek studiów. Co więcej, uważam, że zbliżająca się 30-tka to świetny moment na powrót na uczelnię. 

 

Jestem wdzięczna – za możliwość oglądania pięknych zachodów słońca, których w tym miesiącu było pod dostatkiem. 

Zachód słońca na Sycylii (po lewej), zachód słońca gdzieś w województwie świętokrzyskim (po prawej)

 

Taki był właśnie mój lipiec. Podróżniczy, ale i bardzo domowy. A jak Tobie minął ten miesiąc? Podziel się nim ze mną w komentarzach. 

 

Wpisy opublikowane w lipcu: