Zupy. Odkąd sięgam pamięcią w naszym domu codziennie była jakaś zupa. Mogło nie być drugiego dania, ale zupa musiała być. Pożywna, dostarczająca witamin i rozgrzewająca.

 

 

Polska kuchnia zupami stoi. Tradycja ich przyrządzania sięga późnego średniowiecza i zmieniała się z epoki na epokę. Każdy Polak potrafi wymienić chociaż 10 zup, które pamięta z rodzinnego domu. Najbardziej klasyczny jest rosół – dobry na wszystko! Pomidorowa to ulubiona zupa (chyba) wszystkich dzieci. Ogórkowa i grochówka – typowo polskie. Pieczarkowa, jarzynowa, krupnik i barszcz ukraiński – moje ulubione. Jest jeszcze ryżowa i zwykła ziemniaczanka – zupy ultra szybkie w przygotowaniu. Nie można zapomnieć też o modnych ostatnio zupach kremach – z dyni, brokuła, kalafiora, marchewki czy pora. Wyobraźnia Polaków jeśli chodzi o zupy jest niezwykła. I bardzo inspirująca.

Mogę się przyznać publicznie do tego, że kocham zupy i w momencie, gdy zobaczyłam, że nowa książka o zupach wchodzi na rynek nie mogłam postąpić inaczej, jak po prostu ją nabyć.

 

 

O czym jest książka?

Do tej pory bardzo modny był juicing (detoks za pomocą soków; od angielskiego słowa juice – sok), ale wszystkie nowe trendy mówią o tym, że “na salony” wchodzi właśnie souping (od angielskiego słowa soup – zupa) i ma on szansę stać się nową modą w oczyszczaniu organizmu. “Zupowy detoks” autorstwa Urszuli Mijakoskiej i Moniki Stachury, wydany przez wydawnictwo MUZA SA, traktuje właśnie o oczyszczaniu organizmu za pomocą naszych polskich zup.

Książka podzielona jest na kilka rozdziałów. Rozpoczyna ją wstęp, przybliżający czytelnikowi tradycję i historię polskich zup. Ja uwielbiam takie historyczne smaczki, dlatego też już sam początek zachęcił mnie do lektury. Następnie autorki aplikują nam wprowadzenie do detoksu. Ten rozdział jest bardzo ważny jeśli chodzi o zrozumienie czym jest detoks i jaka jest różnica między nim a głodówką. Dowiemy się tutaj jak działa nasz układ pokarmowy, jak jego funkcjonowanie wpływa na układ odpornościowy oraz jaki związek ma dieta i stres. Nie radzę omijać tego rozdziału! Nawet jeśli nie mamy w zamiarze żadnego oczyszczania organizmu, to informacje zawarte w tej części pomogą nam świadomie wybierać produkty spożywcze (a to już bardzo dużo). A to czy detoks jest nam potrzebny czy nie dowiemy się z krótkiego i prostego testu.

Po wprowadzeniu do detoksu otrzymujemy krótką ściągę jakie produkty warto mieć w swojej kuchni, żeby szybko przygotować zupę. Świetna rzecz dla osób zabieganych!

 

20161217_090637

 

Część główna to podział zup w zależności od ich sezonowości. W każdej z pór roku dostajemy jej opis, jak wpływa ona na nasz organizm i samopoczucie oraz jakie są sezonowe warzywa i ich właściwości. Każda pora roku kończy się kilkoma przepisami na zupy. I nie są to jakieś tam (jak ja je nazywam) “zupki chlapki” tylko pożywne i treściwe zupy. Przepisy z tej książki bardzo przypadły mi do gustu. Nie zdawałam sobie nawet sprawy, że z takiej kapusty czy soczewicy można przygotować takie ciekawe zupy.

20161217_090609

 

Ostatnia część książki to dokładnie rozpisany siedmiodniowy detoks, który nie ogranicza się tylko do zup i pozwala nam na urozmaicenie diety (np. tofu panierowane w sezamie czy gulasz z ciecierzycy). Cała książka jest przygotowaniem i wstępem do tego ostatniego rozdziału. Dzięki wprowadzeniu do detoksu wiemy, czy nasz organizm faktycznie potrzebuje oczyszczenia czy nie. Co ważne – wraz z rozpoczęciem detoksu autorki polecają całkowicie zrezygnować z cukru, nabiału, glutenu, alkoholu i kawy. Jak z pierwszymi czterema nie mam żadnego problemu, tak niestety z kawy zrezygnować nie mogę. I dlatego też (póki co) nie zdecydowałam się na detoks opisany w książce, co nie znaczy, że nie biorę go pod uwagę.

 

 

Czy warto?

Jeśli interesuje Was nowy sposób na oczyszczenie organizmu i chcecie go wypróbować albo po prostu uwielbiacie zupy, to z ręką na sercu polecam Wam “Zupowy detoks”. Nie tylko dowiecie się sporo ważnych i ciekawych rzeczy o funkcjonowaniu ludzkiego organizmu ale też dostaniecie wielką dawkę inspirujących i niebanalnych przepisów.
Po raz pierwszy w książce, w której znajdują się przepisy (czyli poniekąd trochę kulinarnej) nie zniechęcił mnie fakt, że nie ma w niej zdjęć dań, co więcej – ten brak wcale mi nie przeszkadzał, bo książka zaspokoiła moją ciekawość. To chyba wystarczająco pozytywna opinia 🙂

 

 

Zainteresowała Cię ta książka? Znajdziesz ją tutaj