Lipiec od dziecka kojarzy mi się z wakacyjną pogodą w kratkę. Raz japonki, raz kalosze. Raz parasol, raz krem z filtrem. Lipiec to też wakacje na wsi i zrywanie owoców prosto z krzaczka. Truskawki, maliny, poziomki, jeżyny, porzeczki, agrest. Popołudnia na rowerze, ryż z truskawkami, domowe frytki mojej babci, łażenie po drzewach, karmienie kurek i świnek, granie w piłkę z kuzynem, stanie na bramce i poobdzierane kolana. Takie wspomnienia mam przed oczami mówiąc “lipiec”. Obraz dziecięcej przemijającej beztroski.

Tegoroczny lipiec pozwolił mi na cieszenie się kilkoma beztroskimi chwilami, wspomnieniami i zaszczepił we mnie nadzieję, że będzie lepiej. Dał dziecięcą wiarę w piękny, kolorowy świat. Zobaczymy co przyniesie sierpień.

 

 

A tymczasem w lipcu…

Słucham – wakacyjnych składanek na Youtube. Niekiedy są to popowe piosenki, innym razem klimatyczna bosa nova, a jeszcze kiedy indziej deep house mix. Staram się, żeby muzyka nastrajała mnie pozytywnie. Odrzucam jakiekolwiek smutasy, bo wiem, że nie przyniosłyby mi nic dobrego, a wręcz odwrotnie – zdołowałyby mnie jeszcze bardziej.

 

Chciałabym – tego samego, czego pragnęłam w czerwcu. Chciałabym powrócić do mojej zwykłej, codziennej rutyny, którą uwielbiam i sama kreuję. Chciałabym spokojnej głowy, bez miliona wirujących i powracających myśli. Chciałabym zmienić otaczającą mnie rzeczywistość. Zdaję sobie sprawę z tego, że potrzeba dużo czasu i cierpliwości. Na szczęście wychodzimy na prostą. Jest lepiej niż było w czerwcu, pojawiają się nowe pomysły na to, co dalej. Zaczynam widzieć światełko w tunelu.

 

Czytam – kończę “Sekretne życie drzew“, które sprawiło, że znowu patrzę na drzewa oczami małego dziecka. To niesamowite, ile energii musi mieć taki dąb czy brzoza, żeby wyrosnąć, chronić się i porozumiewać z innymi drzewami. Dodatkowo zaczęłam powieść włoskiej pisarki, Eleny Ferrante, pod tytułem “Genialna przyjaciółka”, którą dostałam de facto od mojej genialnej przyjaciółki.

 

Oglądam – świat z perspektywy rowerzysty i miejskiego turysty. Łapię chwile i cieszę się z małych rzeczy. Chyba jak nigdy wcześniej. W lipcu wybrałam jedną kinową nowość – francuską komedię “Czym chata bogata” (fr. A bras ouverts). Film opowiada o tym co się stanie, kiedy romska rodzina faktycznie przyjmie “zaproszenie” bogatego pisarza. Dużo śmiechu i absurdalnych sytuacji, mieszanka kultur i zaskakujące zakończenie. Film jest trochę naciągany, ale w letny, weekendowy wieczór ogląda się go naprawdę dobrze. Można się pośmiać i coś sobie przemyśleć. Jest ok.

 

Planuję – podróż do USA. Zbierałam się do tego jak sójka za morze, ale w końcu przesiedziałam kilka dni w internecie i nad mapą i udało mi się zaplanować całkiem fajny road trip. Sierpień będzie wakacyjno-intensywny, czyli taki, jak lubię najbardziej. W planach jest Grand Canyon, Sequoia National Park, Zion National Park, Las Vegas, Los Angeles i wiele, wiele innych atrakcji. Mam nadzieję, że uda nam się zobaczyć je wszystkie, bo decydowanie, które są ważne i ważniejsze będzie dosyć bolesne.

 

Uczę się – cierpliwości (w dalszym ciągu), wdzięczności (od nowa). Powróciłam też do hiszpańskiego. Takie 30 minut dziennie daje mi poczucie, że nie stoję w miejscu, że nie tracę czasu, że coś robię. Uczę się również nowych umiejętności i strategii związanych z prowadzeniem bloga. W lipcu uczestniczyłam w konferencji See Bloggers w Gdyni, dzięki której mam pełno pomysłów na to, co dalej. Poznałam fantastycznych ludzi, miałam możliwość porozmawiać z kilkoma osobami z blogerskiego świata i powiem Wam, że to niezwykle miłe i otwarte osoby, które chętnie pomogą i odpowiedzą na nurtujące pytania.

 

Czuję się – z jednej strony przemęczona, poirytowana i zestresowana, a z drugiej pełna energii i dobrej wiary na kolejne pół roku. Weekend nad polskim morzem naładował mnie pozytywnie i zaszczepił mnóstwo nowych pomysłów. Wiem, że będę musiała je zweryfikować, przespać się z nimi nieco dłużej i zasięgnąć kilku porad. Czuję jednak, że warto. Warto próbować, warto realizować się na wszystkich płaszczyznach. Bo jak nie teraz, to kiedy?

 

Czekam na – sierpień. Zdecydowanie!

 

Taki był mój lipiec. A jak wyglądał Twój? Opowiedz mi o tym w komentarzu 🙂 Chętnie posłucham.