Uwielbiam minę moich znajomych, kiedy mówię, że znowu gdzieś jadę. Pytanie jakie wtedy pada to: “Znowu gdzieś jedziesz? Przecież dopiero co wróciłaś”. Chociaż dobrze wiem, że większość z nich chciałaby zapytać raczej skąd ja mam na to kasę.
W takich chwilach ciśnie mi się na usta jedna jedyna odpowiedź: “pracuję, więc mam” (prawie jak “myślę, więc jestem”). Problem w tym, że oni też pracują, zarabiając niekiedy więcej ode mnie, a na taką częstotliwość podróży nie mogą sobie pozwolić. W 80% przypadków powodem, dla których ludzie mało podróżują są finanse.
Ok rozumiem, ale uwierzcie mi – nie jestem złotym dzieckiem moich rodziców, nie dostaję biletów za darmo (no dobra, raz się tak zdarzyło, ale tylko dlatego, że złożyłam reklamację i została ona pozytywnie rozpatrzona), ani tym bardziej nikt nie finansuje moich wyjazdów. Pracuję od 18 roku życia. Co więcej, od dobrych kilku lat pracuję na etacie i mam tyle samo dni urlopu co wszyscy (26 dla precyzji).
Dlaczego o tym piszę? Bo nadchodzą kolejne wakacje, a pytań o to, skąd mnie na nie stać usłyszę pewnie setki. Większości wydaje się, że aby dużo i często podróżować trzeba mieć miliony monet na koncie. Nic bardziej mylnego! Trzeba przestawić swój tok myślenia i chcieć.
Jak?
Oto moje podpowiedzi!
1. Oszczędzaj.
Tu się trochę rozpiszę, bo to temat rzeka. Niby prosty, a jednak trudny. Większość ludzi oszczędzanie boli. No i ja się w sumie nie dziwię, bo jeśli miałabym jechać całe życie na bułce z pasztetem zamiast pizzy margherity, bez żadnego celu, to też by mi się serce krajało. Na szczęście cel mam. Chcę podróżować i spełniać swoje marzenia. Czy to tak dużo? Jestem w stanie wydać ostatnie pieniądze na bilet lotniczy albo odjąć sobie comber jagnięcy od ust, żeby tylko gdzieś pojechać.
Na czym oszczędzam? Wyliczankę czas zacząć. Nie mam mieszkania na 30-letni kredyt. Nie mam dzieci. Samochód zamieniłam na rower, a w deszczowe i zimowe dni wybieram komunikację miejską. Nie biegam po centrach handlowych w poszukiwaniu ciuchów, które nie są mi potrzebne. Rzadko kupuję ubrania z najnowszych kolekcji, bo wiem, że za rok nie będą już modne. Nie mam tysiąca kosmetyków, które leżą w łazience i czekają na swoją kolej (albo na koniec daty przydatności). Staram się nie marnować jedzenia, a do pracy przynoszę obiad przygotowany wcześniej w domu. Dzięki temu nie jadam codziennie na mieście i nie wydaję horrendalnych pieniędzy na posiłki. Odżywiam się zdrowo i nie oszczędzam na porządnym jedzeniu. Z drugiej strony jednak, kupuję z głową i jestem w stanie wydać stosunkowo mało pieniędzy na składniki, które starczą mi na tygodniowe menu. Co mi w tym pomaga? Lista rzeczy i zaplanowane posiłki na cały tydzień.
Kupuję książki, ale jednak znaczną ich część wypożyczam z biblioteki. To, co trafia do mojej biblioteczki to pozycje, które bardzo chcę mieć, które odnoszą się do mojego wykształcenia albo takie, do których powrócę nie raz i nie dwa.
Fakt, lubię wyjść w weekend na miasto i zjeść obiad w dobrej restauracji czy spotkać się na kawę z koleżanką. Ale nie są to wydarzenia, które powtarzają się codziennie. Bilety do kina zamieniłam na kartę Cinema City Unlimited (pisałam o niej tutaj), dzięki której oszczędzam spore pieniądze, a przy okazji nie odmawiam sobie przyjemności.
To, czego nie wydaję idzie na konto oszczędnościowe, na którym zbieram kasę na kolejną wymarzoną podróż. I tak się to jakoś kręci. Jak widzicie, oszczędzanie to podstawa.
2. Planuj.
Planowanie w przypadku częstego podróżowania to klucz. No bo bez niego nie ma udanego wyjazdu. Co więcej, w ogóle nie ma wyjazdu. Chcesz jeździć częściej? Zacznij planować! (i naucz się dobrze to robić). Już na początku każdego roku staram się mieć w głowie pewien zarys miejsc, które chcę w danym roku zobaczyć i przykładowe daty, w których chcę pojechać. Z pomocą przychodzi mi… kalendarz i rozpiska dni ustawowo wolnych od pracy. Jeśli mogę, biorę kilka dni wolnego i jadę na dłuższy majowy weekend. Jeśli nie jadę nigdzie w Boże Ciało, to pracuję w ten dzień, a wolne odbieram sobie kiedy indziej i dodaję ten dodatkowy dzień do urlopu.
Można? Można! Trzeba tylko chcieć ruszyć się z miejsca.
Już na początku tego roku miałam zaplanowane wszystkie wyjazdy na cały 2017 rok. Pewnie większość mnie wyśmieje, ale wiem też gdzie i kiedy pojadę w 2018 i 2019 roku. Plany nie zawsze wypalają, czasem się zmieniają – to normalne – ale przynajmniej dają mi poczucie spokojnej głowy. Bo wiem, że w tym roku gdzieś pojadę. W końcu mam to zaplanowane.
3. Poluj na bilety.
Ten punkt ściśle wiąże się z planowaniem. Bo jeśli wiem, że w weekend majowy chcę jechać na Maltę, to nie sprawdzam biletów na czerwcowy wyjazd na Majorkę. W polowaniu na bilety świetnie sprawdzają się strony Skyscanner i kayak.com, które porównują wszystkie dostępne połączenia (wraz z przesiadkami) oraz Google Flights, które nie tylko wyszuka nam idealny lot, ale również pokaże na przestrzeni kilku dni, czy bilety tanieją czy może idą w górę. Kilka razy to właśnie Google Flights pozwolił mi zaoszczędzić nawet 200 zł na biletach, bo wiedziałam, jaka jest tendencja cen. Bardzo polecam Wam tę stronę. A tutaj znajdziecie kilka przydatnych “tips and tricks” dotyczących tej platformy.
Staram się być częstym gościem na stronach przewoźników Ryanair oraz Wizzair, którzy potrafią mieć ciekawe promocje na niektóre destynacje. Nasz polski LOT ma na przykład promocyjne środy, dzięki którym można polecieć z Warszawy do Nowego Jorku już za 1300 zł (tak, czasami to się zdarza). Jeśli macie możliwość, wykupcie sobie uczestnictwo w Wizzair Discount Club. Kosztuje ono tylko 139 zł rocznie, a już na jednym locie można zaoszczędzić nawet 20-40 zł.
Zawsze kupuję bilety z wyprzedzeniem, bo wiadomo, że im bliżej daty, tym cena wzrasta. Bilety do USA kupuję na 6 miesięcy przed wylotem, ale już te do Włoch tylko 2-3 miesiące wcześniej. Miejcie na uwadze, że bilety na święta, wakacje czy weekendy będą droższe od tych na zwykłe dni robocze.
Jeśli nie jesteście fanami zaplanowanego podróżowania i wolicie spontaniczny wyjazd, to na pewno przypadną Wam do gustu strony fly4free oraz Wakacyjni Piraci, które oferują super tanie bilety na wakacje nawet na końcu świata. Minusem jest to, że trzeba się decydować prawie od razu, a niekiedy również i w ostatniej chwili. Wiem, że wiele osób nie jest fanami newsletterów, ale w tym przypadku naprawdę warto się na nie zapisać. To właśnie osoby zapisane na listę mailingową otrzymują pierwsze informacje o najlepszych i aktualnych promocjach. Ja dostaję je na przykład w wiadomości na Whatsappie.
4. Zabookuj (wcześniej) nocleg.
Idealnie byłoby mieć znajomych albo rodzinę rozrzuconych po całym globie. Niestety, nie zawsze jest tak kolorowo. Jeśli jadę do miasta, w którym mam kogoś znajomego staram się grzecznie poprosić go o nocleg. Jeszcze chyba nigdy nie zdarzyło się, aby ktoś mi odmówił. Ale wiadomo, że nie wszędzie jest to możliwe. Wtedy z pomocą przychodzi Booking.com czy Airbnb. Ten pierwszy pomoże nam zarezerwować pokój w hostelu, hotelu czy apartamencie. Ten drugi jest platformą, na której prywatne osoby wynajmują turystom swoje mieszkania. Po pewnym czasie korzystania z Booking.com Wasze konto zostaje podwyższone do poziomu “Genius”, które pozwala na jeszcze tańsze rezerwowanie noclegów, a niekiedy na fajniejsze oferty.
Jeśli jesteście zwolennikami jak najtańszego noclegu, a dodatkowo chcecie poznać lokalnych mieszkańców i ich zwyczaje, to na pewno spodoba Wam się portal Couchsurfing. Oprócz darmowego łóżka można poznać życie mieszkańców, ich kulturę, kuchnię czy problemy z jakimi się borykają.
5. Podróżuj z głową. Zawsze!
Będąc już na miejscu też możemy trochę zaoszczędzić – na jedzeniu, na biletach, na przejazdach.
Chcesz spróbować lokalnej kuchni, ale nie chcesz wydać na nią majątku? Jedz tam, gdzie stołują się lokalsi i zapomnij o stricte turystycznych restauracjach. Nie dość, że zjesz pyszne, domowe i tradycyjne dania, to jeszcze nie zapłacisz za nie fortuny (ta zasada świetnie sprawdza się we Francji, Włoszech, Hiszpanii czy w krajach arabskich).
Większość z nas wyznacza sobie podróżnicze cele, którymi są zazwyczaj zabytki i muzea. Warto pamiętać, że na terenie UE studenci, a niekiedy również osoby do 26 roku życia, mają zniżkę. Wystarczy przedstawić aktualną legitymację studencką lub dowód osobisty. Wiele muzeów i atrakcji turystycznych oferuje bilet łączony, który pozwala na wejście do kilku miejsc za stosunkowo mniejszą cenę (taki bilet kupicie m.in. w Rzymie do Koloseum, Forum Romanum i na Palatyn albo w Berlinie do Wyspy Muzeów). To bardzo ułatwia sprawę, bo nie tylko płacimy mniej, ale też nie stoimy kilka razy w kolejkach czy nie mamy tysiąca biletów w kieszeni. Nie tylko polskie muzea organizują dni otwarte. Warto sprawdzić, które wystawy i kiedy można obejrzeć za darmo. Niekiedy dni otwarte zdarzają się w niedziele, a niekiedy w czwartki. Takie informacje powinny się znaleźć na stronie danej atrakcji. Trzeba po prostu poszukać! Uwierzcie mi, z takich możliwości przyoszczędzenia korzysta naprawdę wielu turystów i podróżników.
Podróżując po danym mieście konieczne jest korzystanie z komunikacji miejskiej. Jeśli lubicie spacerować to w sumie problem macie z głowy, bo wydacie na przejazdy mało pieniędzy. Ci, którzy wolą jeździć niż chodzić mogą skorzystać z biletów dziennych lub okresowych (zależy od miasta, ale te najbardziej popularne to weekendowe, tygodniowe, do kilku konkretnych przejazdów). Na biletach autobusowych można naprawdę sporo zaoszczędzić lub sporo wydać. Warto zastanowić się wcześniej jaką formę zwiedzania preferujemy i ile przejazdów planujemy.
W niektórych miastach można skorzystać także ze specjalnych kart turystycznych, które uprawniają do darmowych przejazdów i wejść do muzeów w jednym.
To by było na tyle. Może te moje rady wydadzą Wam się z księżyca wzięte. Może są dla Was abstrakcyjne. Może większość z Was pomyśli: “co ona plecie?”. Ale szczerze? Ja to wszystko przetestowałam na własnej skórze. Oszczędzam ile mogę, planuję już na początku roku, uwzględniając dni ustawowo wolne, szukam jak najtańszych biletów i porównuję ceny. Latam tylko z bagażem podręcznym, a pakowanie się do małej walizki mam opanowane (prawie) do perfekcji. Sprawdzam noclegi, bo czasem droższy hotel w centrum wyjdzie taniej niż najtańsze lokum na obrzeżach miasta. Szukam tańszych lub darmowych wejść do muzeów i sprawdzam, czy w miejscu, do którego jadę są dostępne łączone bilety. Dużo chodzę, dzięki czemu mogę opychać się pysznym lokalnym jedzeniem do woli. Odwiedzam znane miejsca, ale też zapuszczam się w mało uczęszczane dzielnice. Gubię się, żeby odnaleźć ciekawe miejscówki. Nie jadam nigdy na głównych placach miast (no chyba, że są one szczególnie polecane przez mieszkańców). Te miejsca są zazwyczaj super turystyczne, a kuchnia, którą serwują ma mało wspólnego z tą prawdziwą, lokalną. Szukam miejscowych restauracji, trattorii, osterii, barów czy kawiarni. Niekiedy im bardziej obskurne, tym lepiej. Jeśli nie wiem gdzie iść, pytam miejscowych. Znając życie, zawsze mi pomogą, a niekiedy zaprowadzą na miejsce i wytargują dla mnie rabat.
I tak właśnie podróżuję, przeżywam, chłonę, podpatruję, inspiruję się, fotografuję i zapamiętuję. A później wracam do domu i… planuję kolejną podróż. I kolejną.
Tego życzę również Wam.
Powyższy tekst powstał, aby zainspirować Was do częstszych podróży. Nie ważne, czy będą one trwały 4 dni, tydzień czy miesiąc. Chciałam pokazać, że można. Trzeba tylko chcieć i mieć świadomość, że coś odbywa się kosztem czegoś.
Jeśli i Ty posiadasz cenne rady, które wykorzystujesz przy planowaniu kolejnego wyjazdu, podziel się nimi w komentarzu. Będzie mi miło je czytać. I oczywiście dziękuję, że poświęciłeś swój czas, aby przeczytać ten artykuł.
Zobacz także: świetne zestawienie o tym, jak znaleźć tani lot (artykuł po angielsku z bloga Stag Kiss Budapest)
Recent Comments