Na Lipari pojechaliśmy z Vulcano. Po trzech dniach spędzonych na tej mniejszej wyspie byliśmy już trochę zaznajomieni z jej klimatem. Leniwym życiem, spokojem i luzem. Wiedzieliśmy, że jesteśmy prawdopodobnie pierwszymi turystami, którzy pojawiają się tak wcześnie w barze (bo kto normalny wstaje o 7 rano nawet na wakacjach). Wiedzieliśmy, że naprzeciwko źródeł siarkowych znowu zobaczymy tę Polkę sprzedającą wyroby z lawy wulkanicznej. Przejeżdżając koło wypożyczalni rowerów Paolo pozdrawiał nas słowami “Ciao ragazzi! Tutto bene?“. Pani z winiarni witała nas uśmiechem pytając, czy wino zakupione wczoraj smakowało, a w barze wiedzieli już, że po rogalikach przychodzi czas na słone i że kawa jest tylko dla mnie.
Na Vulcano zaczynaliśmy się czuć prawie jak u siebie w domu.
Na Lipari było trochę inaczej.
Lipari to największa wyspa w archipelagu Wysp Eolskich i tę wielkość faktycznie czuć. 37 km² nie jest już tak łatwo przejechać na rowerze tym bardziej, że większa część trasy prowadzi pod górę. 11 tysięcy mieszkańców w przeciwieństwie do 700 też robi różnicę.
Wychodząc na brzeg w Porto di Lipari od razu uderzyła nas “wielkość” tej wyspy. Zaczęliśmy nawet żartować, że czujemy się jakbyśmy z małej wsi przyjechali do wielkiego miasta. Tę różnicę naprawdę czuć. Banki, szpital, szkoły, duży oddział poczty, przystanek autobusowy, supermarkety i małe stragany, restauracje i klimatyczne bary, markowe sklepy i małe autorskie galerie sztuki.
Tak, Lipari jest centrum administracyjno-handlowym Wysp Eolskich.
Od razu po przybyciu na Lipari “przejął” nas Luigi, właściciel tutejszej (jedynej w porcie) wypożyczalni aut i skuterów. Luigi ma gadane i jest w stanie przekonać swoją ofertą każdego, nawet tak niechętnie nastawione do wypożyczenia auta osoby jak my. Co prawda wypożyczyliśmy u niego skuter i to też dopiero po zobaczeniu miasta, portu Marina Corta i zwiedzeniu muzeum.
Główną ulicą w Lipari jest Corso Vittorio Emanuele, długi deptak przy którym znajdują się sklepy, restauracje, bary, banki i poczta. My odbiliśmy w via Maurolico, żeby zejść uroczą via Garibaldi do portu Marina Corta.
Via Garibaldi jest pełna restauracji, barów, małych sklepików i autorskich galerii.
Moją uwagę przyciągnęła gablota małej galerii Isole ed Aquarelli sycylijskiego artysty Gianluki Lo Surdo, w której sprzedawano ręcznie robione i malowane magnesy na lodówkę, akwarele, zakładki do książek z motywem wulkanu oraz biżuterię. Jeśli zbieracie magnesy i lubicie mieć coś oryginalnego, to polecam Wam to miejsce. Ceny są trochę wysokie (10€ za magnes), ale przynajmniej ma się świadomość, że to nie jest chińska produkcja z identycznym jak wszędzie motywem. Ja uwielbiam takie “inne” pamiątki, więc skusiłam się na magnes i zakładkę do książki.
Marina Corta to kolejny port w Lipari otoczony przeuroczym barokowym placem z licznymi restauracjami. Spacerując po nim czułam się jakby czas zatrzymał się w latach 20. XX wieku. To miejsce wygląda jak typowa piazza ze starych włoskich filmów.
W Marina Corta można usiąść na murku z mieszkańcami lub wejść się do barokowego kościoła San Giuseppe. My zrobiliśmy i jedno i drugie.
Wspinając się via Garibaldi, a następnie niekończącymi się schodami na via Castello docieramy do terenów należących do zamku Meligunte. Fani muzeów znajdą tu coś dla siebie – to tutaj swoją siedzibę ma muzeum archeologiczne ze świetnymi zbiorami sztuki starożytnej oraz z niezwykle interesującym oddziałem poświęconym wulkanologii.
Mury zamku, znikające pod morskimi wodami, chroniły miasto w XI wieku przed inwazjami arabskimi. Pochodząca z XI wieku katedra San Bartolomeo oraz przylegające do niej pozostałości po klasztorze są kolejną atrakcją znajdującą się na cytadeli wybudowanej na skale. Barokowy kościół zachwyca ciszą i spokojem. Klasztorne krużganki (wstęp to koszt 1€) wspierane są na kolumnach, które przed wiekami były częścią greckich i rzymskich budowli. Piękna mieszanka stylów.
Jako nieśpieszni turyści zjedliśmy obiad, powłóczyliśmy się po uliczkach i zdecydowaliśmy się na zwiedzenie wyspy. Od wspomnianego już Luigiego wypożyczyliśmy skuter i udaliśmy się na przejażdżkę.
Po drodze zatrzymaliśmy się w Canneto na krótki spacer po plaży, z której świetnie widać Panareę i dymiące Stromboli.
Następnym punktem programu były białe plaże, czyli Spiagge Bianche. Biały był chyba tylko kurz na bardzo stromej drodze prowadzącej do morza, plaża była szara. Posiedzieliśmy chwilę w tutejszym, typowo południowym, barze, pozbieraliśmy pumeks i udaliśmy się w dalszą podróż.
Lipari słynie ze skał pumeksu i obsydianu. Szacuje się, że skały te zajmują 1/5 powierzchni wyspy. Jadąc na północ mijamy ogromne, białe skały pumeksu i miejsca jego wydobycia – Cave di Pomice. Robi to całkiem niezłe wrażenie, bowiem ze spokojnej i przyrodniczej części wyspy wjeżdża się na chwilę w strefę przemysłową, z której ponownie wkraczamy na łono natury.
Acquacalda (wł. ciepła woda), którą mijamy na północy wyspy bierze swoją nazwę od duktów wulkanicznych biegnących tutaj pod wodą, które wypuszczają pęcherzyki ciepłego powietrza, czyniąc wody w tym rejonie najcieplejszymi na całej wyspie.
Piejące kury, wybijające pełną godzinę dzwony kościoła i grupka mężczyzn stojąca przy barze potwierdziły tylko, że tak, jesteśmy na Sycylii.
Wjechaliśmy wijącą się do góry drogą do Quattropani. Niby nic specjalnego, a jednak rosnąca przy drodze roślinność zachwyca. Zapach dzikiego kopru, łączy się z zapachem różnokolorowych kwiatów i kwitnącą opuncją figową. Do tego dochodzi cudowny widok na Salinę, Filicudi i Alicudi po prawej i ledwie widoczną Panareę i Stromboli po lewej. Podobno na Lipari są miejsca, z których widać jeszcze lepsze panoramy, ale ta całkowicie nas zachwyciła.
Po drodze zaczęliśmy mijać rosnące szczepy winogron, z których zostanie pewnie wyprodukowana Malvasia. Z racji tego, że Lipari było kiedyś wulkanem, jego gleby są bardzo żyzne i urodzajne. Rosną tu nie tylko winogrona, ale również kapary, cucunci, cytryny, pomarańcze, pomidory, oliwki oraz morele. Sama nazwa wyspy pochodzi podobno od greckiego słowa liparós, które oznacza tłusty, płodny, urodzajny. To by się zgadzało!
Jadąc dalej trafiliśmy do Pianoconte, które okazało się większym skupiskiem tutejszej ludności. Była tu nawet szkoła podstawowa. Kolejne nurtujące mnie pytanie uzyskało odpowiedź.
Przed powrotem do portu zatrzymaliśmy się na dłużej w Quattrocchi skąd roztacza się niesamowity widok na Vulcano. Quattrocchi oznacza po polsku “dwie pary oczu”. Podobno aby objąć całą panoramę z tego miejsca potrzeba właśnie dwóch par oczu. Coś w tym jest. Chciałoby się złapać w panoramicznych klatkach wszystko, co dzieje się dookoła.
Nasz dzień na wyspie powoli dobiegał końca. Lipari, z racji tego że większa, ma też więcej do zaoferowania. Nie da się jej przejechać na rowerze, jest na to za duża i zbyt wysoka. Zachwyca zmieniającą się miejscami przyrodą i pięknymi widokami.
Moje serce należy jednak w całości do Vulcano.
Praktyczne informacje:
– wynajem skutera “Da Luigi” na pół dnia z pełnym bakiem lub na cały dzień + benzyna – koszt 20€
– wstęp do dawnego klasztoru – 1€
– muzeum archeologiczne Museo Archeologico di Lipari (via Castello 2) – 6€; otwarte od 9:00 do 19:30 (z wyłączeniem sekcji wulkanologicznej otwartej do 13:30).
– bar Non Solo Pizza (Corso Vittorio Emanuele) – pyszny pidone eoliano i pane cunzato
Podoba Wam się Lipari? A może byliście na tej wyspie i macie inne odczucia? Może coś polecicie? Podzielcie się Waszymi przemyśleniami w komentarzach!
Zobacz także:
Stromboli – gorące serce Wysp Liparyjskich
Vulcano i jego skarby
Wyspy Liparyjskie – praktyczne informacje
Recent Comments