Wyjazd do Yellowstone National Park był jedną wielką niewiadomą i jednym wielkim spontanem. A to dlatego, że wypad nad Niagarę wypruł z nas wszystkie siły i dobitnie przemówił do rozumu. Zrozumiałyśmy, że amerykańskie odległości nie są takie same jak nasze rodzime, albo chociaż te włoskie (które dobrze znamy). Przerażała nas myśl, że aby dostać się do Yellowstone potrzeba całych 2 dni w samochodzie (bez przerwy, z małym noclegiem). Jeszcze bardziej przerażała nas myśl, że aby dostać się do Grand Canyon Colorado potrzeba trzech dni w samochodzie.
Prawdę mówiąc na dwa dni przed wyjazdem nadal nie wiedziałyśmy, którą trasę obrać. Byłyśmy gotowe na zrezygnowanie z wyjazdu w ogóle. Nie chciało nam się męczyć. Z drugiej jednak strony było nam głupio powiedzieć Tacie: “słuchaj Tato, nie chce nam się jechać. Weź idź do pracy i odwołaj wakacje”. Nie wchodziło to w grę. Od sześciu miesięcy było wiadomo, że Tato ma 10 dni wolnego do wykorzystania i że chce się wybrać z nami w podróż. Byłoby to bardzo egoistyczne z naszej strony, gdybyśmy zrezygnowały z wyjazdu tylko i wyłącznie z powodu naszej wygody.

 

 

Wybrałyśmy Yellowstone. Nasz tok rozumowania był dosyć prosty. Grand Canyon to marzenie Paulinki, ale potrzeba na nie 3 dni jazdy w jedną stronę. Yellowstone to marzenie Taty i zajmuje tylko 2 dni w samochodzie. Zdecydowałyśmy się na tę drugą opcję.
Dzień przed wyjazdem spakowałyśmy walizki, sprawdziłyśmy dodatkowe atrakcje (których po drodze jest masa), kupiliśmy prowiant i czekaliśmy niecierpliwie, aż nadejdzie wiekopomna chwila.

 

Nadszedł poniedziałek, dzień pierwszy.

Wyjechaliśmy z Chicago, kierując się na północny zachód. Stan Illinois minął dość szybko. W końcu nie było go tak wiele. Liczne przebudowy autostrad, remonty dróg, zjazdy na północne przedmieścia i mniejsze miasteczka czy tzw. plaza (czyli mniejsze centra handlowe) dawały do zrozumienia, że jesteśmy w stanie, który jest nieźle uprzemysłowiony. Oczywiście nie brakowało też zieleni.

Po Illinois przyszła pora na Wisconsin. Stan lekko górzysty, a raczej pagórkowaty, z bujną roślinnością. Co jakiś czas widać było jeziora i lasy. Można powiedzieć, że widoki cieszyły nasze oczy. Highway był w miarę pusty i spokojny. Podróż mijała przyjemnie. Co jakiś czas zza drzew wyłaniały się nowoczesne farmy. Było ok. Rozmawialiśmy, żartowaliśmy, wspominaliśmy dawne czasy. Szybko spostrzegliśmy też, że nie ma już bramek na autostradzie i przypomnieliśmy sobie, że autostrady od Illinois na zachód są przecież bezpłatne. Podróż mieniła się w jasnych kolorach.

Po Wisconsin przyszedł czas na Minnesotę, która ma dla mnie kolor zielony. Liczne farmy i rozległe zielone tereny zaczęły nas powoli usypiać. Co jakiś czas mijaliśmy małe jeziorka, które były miłym przerywnikiem pomiędzy wszędobylską zielenią. Po jakimś czasie na horyzoncie zaczęły się pojawiać białe wiatraki, a ich ogrom majaczył w oddali.

img_1929

13668832_903490619779527_1363782323060513192_o

 

Po Minnesocie przyszedł czas na South Dakotę. Przywitała nas ona swoim świeżym zielonym kolorem. Zieleń odpręża i uspokaja i to właśnie dzięki temu, wraz z nadejściem wieczoru, poczuliśmy się znużeni i chcieliśmy (wszyscy jak jeden mąż) oddać się w objęcia Morfeusza. Niestety, nie było to takie łatwe. Jako że podróżowaliśmy spontanicznie i bez jakichkolwiek rezerwacji, musieliśmy jeszcze znaleźć sobie jakiś camping do spania.

20160711_191241

 

Z pomocą przyszła nam niezastąpiona książka “Next Exit”, która jest zapisaną na kartach Ameryką. A tak na serio to spis wszystkich zjazdów ze wszystkich autostrad w całej Ameryce. Dzięki “Next Exit” wiadomo co będzie na następnym zjeździe, za ile mil on będzie itp., itd. Po pierwszym wieczorze zostałyśmy z “Next Exit” prawdziwymi przyjaciółkami na cały wyjazd. Dzięki niej pilotowałam spokojnie całą wycieczkę. Wiedziałam za ile będzie nasza ulubiona stacja paliw “Pilot”, na której sprzedają najlepszą kawę waniliową ever, wiedziałam kiedy trzeba zjechać na zdjęcie przy tablicy rozpoczynającej nowy stan, wiedziałam, w końcu, gdzie znajduje się najbliższy Camping z polem namiotowym. Aż trudno mi teraz uwierzyć, że na początku podchodziłam do niej bardzo sceptycznie.

Pogrzebałam trochę w “Next Exit”, sprawdziłam w Internecie i wybrałam na nocleg “Camp America Campround” w Salem. Miał on wszystko czego pragnęliśmy. Wolne pola namiotowe, przesympatyczne właścicielki i czyste łazienki. Jedynym minusem był płatny prysznic (0,25$ za 6 minut ciepłej wody). Zrobiliśmy registration i zabraliśmy się za rozkładanie namiotu. No cóż, nie napiszę, że rozłożenie go zabrało nam 5 minut, bo tak nie było. Pierwsze rozłożenie namiotu trwało około 30 minut. Na samo wspomnienie chce mi się śmiać. Trójka mieszczuchów wybrała się pod namiot i nawet nie pamięta jak się go rozkłada. Na pocieszenie powiem tylko, że w ostatnią noc rozłożenie namiotu zajęło nam jakieś 5 minut. I wcale nie dlatego, że spieszyliśmy się, żeby zdążyć przez burzą.

643

644

Nadszedł dzień drugi.

Wyjechaliśmy z Salem po zjedzeniu śniadania. Piękne słońce i brak porannej kawy zaczął dawać się we znaki. I właśnie wtedy zdecydowaliśmy się na zjechanie z autostrady do McDonaldsa na poranną kawę. Był to zły wybór, bardzo zły. Nie popełnijcie nigdy naszego błędu.
Dzień drugi miał być zdecydowanie ciekawszy i bardziej obfity w atrakcje. Pierwszą z nich był Corn Palace w Mitchell.

img_1006

 

Mitchell to piętnastotysięczne miasto przypominające trochę typowe kowbojskie miasteczka. Jego jedyną atrakcją jest Corn Palace, czyli budynek, którego fasada i niektóre elementy wewnątrz są wykonane z kolb kukurydzy. Tak tak, dobrze słyszycie. Kukurydza układana w różne obrazy zmieniana jest co roku i dzięki temu zmieniany jest też wygląd budynku z zewnątrz. Prawdę powiedziawszy myślałam, że będzie więcej do obejrzenia. Wewnątrz natchnęliśmy się na film opowiadający historię Corn Palace i liczne wysepki, proponujące lekko kiczowe pamiątki. Wiecie jak jest, człowiek zmęczony długą podróżą jest w stanie zainteresować się wszystkim, aby tylko odpocząć.

665Kukurydziane głowy prezydentów

 

Z Mitchell udaliśmy się w dalszą drogę. Ciągnęła się ona niemiłosiernie przechodząc powoli w kolor żółty i czerwony. Żywa do tej pory zieleń zaczęła ustępować suchej, pożółkłej od suszy ziemi. Krajobraz zrobił się płaski i nudny. Gdzieniegdzie pojawiały się pojedyncze pagórki, stojące wolno snopy siana, pasące się krowy czy czerwone skały pogrupowane w mniejsze górki. Nie było źle, było inaczej i specyficznie. W pierwszy dzień, przez całą drogę, towarzyszyły nam ciągnące się pola kukurydzy. Ludzie mówią, że Ameryka płynie mlekiem i miodem. Dla mnie zaczęła płynąć kukurydzą. Przejeżdżając płynnie w inny krajobraz zaczęliśmy cieszyć się, że kukurydza nie będzie nas już prześladować.

Amerykanie są niezwykle pomysłowym narodem. Pomyślałam tak w momencie, gdy na przy autostradowej reklamie zobaczyłam ogłoszenie dotyczące Muzeum Traktorów. Ponieważ nie chcieliśmy się zmęczyć drogą, a interesowało nas zwiedzanie ważniejszych i tych mniej ważnych atrakcji, daliśmy szansę South Dakota Tractor Museum w Kimball. W sześciu dużych hangarach wystawione są zabytkowe, stare i nowoczesne traktory, maszyny rolnicze i samochody. Jak nie lubię za bardzo takich rzeczy, tak muszę się przyznać, że mi się podobało (a nawet było mi trochę mało). Niby takie nic, a potrafi zaciekawić.

674

678

img_1028

691

703

696

Jechaliśmy więc tym, prostym jak drut, highwayem a liczne reklamy i znaki przy zjazdach przypominały nam, że znajdujemy się na dawnych terenach plemienia Dakotów. Rozmawialiśmy, żartowaliśmy i jedliśmy, ale i tak po pewnym czasie ta droga zaczęła nas nużyć. Oczy same się zamykały. Robiliśmy wszystko, żeby tylko mieć je cały czas otwarte. I nagle, gdzieś w oddali, naszym oczom ukazał się krajobraz niczym z Księżyca wzięty. Szaro-srebrne góry o kształcie stożka, które wyrastały znikąd, z prerii, z suchej i żółtej ziemi. Jechaliśmy dalej. A im byliśmy bliżej, tym lepiej widzieliśmy, że skały są ogromne, różnokolorowe, strome i przepastne. Wiedzieliśmy już, że zaczęliśmy wjeżdżać na teren Badlands National Park.

725

Badlands National Park jest parkiem narodowym od 1978 roku i mierzy 982,4 km². Jest ogromny i całkowicie inny od typowych parków narodowych. Skały zmieniają swój kolor w zależności od ich występowania. Niektóre są szaro-srebrno-różowe, całkowicie białe, szaro-żółto-pomarańczowe lub żółto-czerwone. Wyrastają naprawdę znikąd. Płaski teren, z którego wyrastają ogromne skały znowu zamienia się w płaski, zielono-żółty step.

772

737

869

Kolejną atrakcją są tu zwierzęta. Oprócz kozic górskich można spotkać stada bizonów czy pieski preriowe. I to właśnie te ostatnie były dla nas największym wydarzeniem. Małe, bawiące się i szczekające pieski szybko i zwinnie chowały się w swoich norkach przed oglądającymi je ludźmi.

859

811

 

W Badlands N.P. spędziliśmy jakieś 3-4 godziny, objeżdżając cały park i co chwilę się zatrzymując. Pogoda była idealna – ciepłe słońce, lekki wiatr i zero chmur na niebie. Wyjeżdżając z parku wiedzieliśmy, że zawsze możemy tu wrócić w drodze powrotnej.

Do końca dnia zostało nam już niedużo czasu. Przejechaliśmy przez Sturgis, w którym zatrzymaliśmy się na dobre w drodze powrotnej. To tutaj co roku w sierpniu odbywa się największy na świecie zlot Harleyowców. W lipcu też ich trochę było.

1369

1372

1373

1382
Dzień drugi zakończyliśmy rejestracją na campingu “Three Flags RV Park” w Black Hawk. Trzeba było wypocząć, bo dzień kolejny zapowiadał się bardzo intensywnie.

 

Dzień trzeci

Dzień trzeci rozpoczął się dość wcześnie, bo już o szóstej rano. Szybki prysznic, śniadanie, złożenie namiotu i mogliśmy wyjeżdżać w dalszą trasę, zachaczając po drodze o stację paliw Pilot. Uzależniliśmy się od kawy z Pilota i każdy postój zależał trochę od tego, czy w pobliżu był Pilot czy nie.

879

 

Koło 8 rano wjeżdżaliśmy już na teren Black Hills National Forest, w którym mieliśmy zobaczyć dwie góry.
Pierwszą z nich była Mount Rushmore, znana większości jako głowy prezydentów.

888

To, co przez cały życie widziałam w książkach do angielskiego nareszcie zaczęło majaczyć na horyzoncie.
Mount Rushmore zachwyca wielkością i robi wrażenie. Pomnik, wysoki na 18 metrów, przedstawia głowy czterech prezydentów, którzy szczególnie wpisali się w historię Ameryki – są to George Washington, Theodore Roosevelt, Thomas Jefferson i Abraham Lincoln. Pomnik wykuwany był przez 14 lat (1927-1941) i pierwotnie miał być dużo większy niż ten, który widzimy teraz; w skale miały być wykute popiersia prezydentów, a nie tylko ich twarze.

921

Góra przyciąga rzesze turystów i trudno nie zgodzić się z lokalnymi plemionami Dakotów, którzy uważają ją za bezczeszczenie ich świętych miejsc. Mimo to, ogrom włożonej w pomnik pracy pozwala wierzyć, że twórca Gutson Borglum i jego 400 pomocników mieli w tym swój większy cel – chcieli upamiętnić i oddać hołd najlepszym dowódcom ich państwa. No i oczywiście ściągnąć turystów do Południowej Dakoty. Czy im się to udało? Nie sposób tego negować patrząc na liczbę osób, która przewija się tam w ciągu samej tylko godziny.

891

928Indianie mieszkający w Górach Czarnych

 

Kolejnym punktem dnia była góra Crazy Horse, znajdująca się w tym samym parku. Crazy Horse to tak naprawdę wódz plemienia Oglala, który był i jest darzony wielkim szacunkiem przez Siuksów Dakota. Dlaczego? Bo przez całe jego życie bronił swoje plemię przez wtargnięciem białego człowieka i chronił niezależność swoich ludzi, która była dla niego rzeczą najważniejszą.

944Projekt pomnika i Crazy Horse w oddali

 

Pomnik Crazy Horse ma oddawać mu należny hołd i ma upamiętniać jego postać. Dlaczego ma? Bo prace nad nim, rozpoczęte w 1948 roku, nadal trwają. Projekt rzeźby, jak i jej wykonanie, zapoczątkował polski rzeźbiarz Korczak Ziółkowski (pracował też przy pomniku Mount Rushmore), a teraz kontynuuje je jego rodzina. Pewnie dziwicie się dlaczego to tyle trwa. Odpowiedź jest prosta – ukończony pomnik będzie największym pomnikiem na świecie (będzie mieć 195 m długości i 172 m wysokości), a jego budowa jest w całości finansowana z datków i nigdy nie była finansowana przez państwo. Korczak Ziółkowski odrzucił nawet ofiarowane mu 10 mln z budżetu państwa, chcąc w ten sposób zachować nie tylko niezależność projektu, ale i oddać cześć Szalonemu Koniowi, który przez całe życie chronił się przed białym człowiekiem.

959

 

Pomnik Crazy Horse robi ogromne wrażenie. Nawet nie wiem, czy nie większe niż Mount Rushmore. Pomnik po ukończeniu będzie pięknym gestem w kierunku społeczności indiańskiej, zamieszkującej Góry Czarne. A praca i zaangażowanie ze strony rodziny Ziółkowskiego są godne podziwu. Jeśli będziecie kiedyś w Black Hills koniecznie odwiedźcie Muzeum Crazy Horse’a i podjedźcie pod samą skałę. Warto, naprawdę warto!

Po zobaczeniu Crazy Horse udaliśmy się w dalszą podróż. Po wyjechaniu z Gór Czarnych droga ponownie stała się długa, prosta i płaska. Krajobraz zaczął się zmieniać. Z suchych, czerwonych pagórków nagle zrobił się suchy, pustynny step.

967

1010

 

Krajobraz wnętrza Ameryki jest niekiedy bardzo zaskakujący. Skręciliśmy z autostrady 90 w stanową 14, a później jeszcze w 24. I tak dotarliśmy do Devils Tower.

969

977

 

Devils Tower z daleka wygląda jak taka zwykła bryła, którą jakiś diabeł właśnie postawił sobie na płaskim terenie. Bo tak. Bo tak mu się podobało. Jej pochodzenie jest jednak inne, bo góra powstała przez erozję wietrzną. Ma 368 metrów, licząc od podstawy i powiem Wam, że z bliska wygląda jeszcze lepiej niż by się mogło wydawać. Z Devils Tower wiąże się piękna indiańska legenda o dziewczynkach i niedźwiedziu (zainteresowanych zapraszam na Wikipedię).

988

 

Kto ma dużo czasu i odwagi może się na tę górę wspiąć. Warto jednak pamiętać, że w czerwcu i w dni powszechnie uznawane za święte dla plemion indiańskich związanych z górą wejście na nią jest zabronione. Podczas naszej wizyty pewien śmiałek wspinał się po Devils Tower. Nie wiem jak daleko zaszedł, mam nadzieję, że zdążył się wspiąć przed zachodem słońca.

989

 

Obeszliśmy całe Devils Tower dookoła, relaksując się na łonie natury i podziwiając przyrodę rosnącą w lesie sosnowym, i powoli zaczęliśmy się kierować ku samochodowi. Dzień się przecież nie skończył, a my musieliśmy znaleźć jakiś camping.

img_1388

 

Udaliśmy się w dalszą podróż. Suche pola, na których pasły się dzikie konie wydawały się nie mieć końca. Co jakiś czas widzieliśmy majaczące w oddali jeziorka i otoczone ogrodzeniem tereny, na których wydobywano ropę. Nie chciałam wyobrażać sobie co by było, gdyby nagle zabrakło nam benzyny.

img_1395

Chwilę przed zobaczeniem Devils Tower przekroczyliśmy granicę stanu Wyoming. Symbolem tego stanu jest jeździec na koniu ubrany w strój kowbojski. I nie przesadzę, jeśli powiem, że miejscowa ludność wygląda tak, jakby właśnie zeszła z planu jakiegoś westernu. Małe, przydrożne domki, zdają się mówić do turystów: “Hej, patrzcie na nas, jesteście w Wyoming, w stanie słynącym z kowbojów i rodeo”. Tak też jest. W większych miastach reklamy promujące widowiska rodeo to coś normalnego.
Podziwiając krajobraz, dotarliśmy do miasta Gillette, a tam już czekał na nas Green Tree’s Crazy Woman Campground. W sensie nie czekał, ale nasza dobra passa trwała i tym razem również udało nam się znaleźć miejsce bez żadnego problemu.

 

Dzień czwarty

Dzień czwarty nastał równie szybko jak dzień poprzedni. Nasz poranny rytuał odbył się w tej samej kolejności (prysznic, śniadanie, namiot, w drogę). Zaczynało mi się podobać to podróżnicze życie, spanie w namiocie i jedzenie tego co akurat było pod ręką.
Malownicze Wyoming ciągnęło się dalej. Żółć, czerwień, spalona zieleń i jasny brąz mieszały się ze sobą, przenikały się nawzajem i zwinnie przemieniały, tworząc dzięki temu niebanalne widoki. Co jakiś czas mijaliśmy pasące się stada koni i krów. Uboga i często sucha roślinność ustępowała miejsca czerwonym skałkom, a te z kolei uprzejmie witały swoje białe, wapiennie koleżanki. Preria szybko przeszła w step, a z niego z kolei zaczęły wyrastać okromne, strome góry.

1015

 

Wjechaliśmy na teren BigHorn National Forest. Nagle spokojna do tej pory droga zaczęła zamieniać się w kręte serpentyny. Kolorowe skały, bujna roślinność, małe kaniony, pojedyncze jeziora w lasach to tylko część z tego, co zobaczyliśmy. Największym królem parku był dla nas łoś, który bez żadnych uprzedzeń przebiegł nam drogę. I to właśnie wtedy zaczęliśmy zdawać sobie sprawę z tego, gdzie jedziemy i co jeszcze przed nami.

img_1528“Nasz” łoś w oddali

1019

1050

img_1518Paralotniarz z Bighorn

Atrakcją dnia na pewno nie były dla mnie strome zjazdy o nachyleniu 10%. Tato bawił się w najlepsze. Ja zastanawiałam się za to, czy człowiek na pewno ma tylko jedno życie. Nie chciałam umrzeć z dala od domu.

img_1546
Górski krajobraz zniknął tak zwinnie, jak się pojawił. I znowu przed oczami mieliśmy suchą prerię. Co jakiś czas mijaliśmy tylko małe, westernowskie miasteczka (Powell, Cody), które były na tyle małe, że wystarczyły 3 mrugnięcia i już z nich wyjeżdżaliśmy.

Yellowstone było niedaleko, brakowało godziny jazdy w górach. Pierwszy poważny kryzys i zmęczenie, które dopadło nas z rana, namawiało nas do podjęcia najgłupszej decyzji tygodnia. Do zawrócenia z obranej drogi. Dzień czwarty nazwałam w swoich notatkach w ten oto sposób: “Kryzys. Krew, pot i łzy”. I tak też było.

img_2669

 

Postanowiliśmy jechać dalej. Przejechaliśmy więc przez kolejny las, znudzeni jak nigdy wcześniej i zapobiegawczo (jak nigdy wcześniej) zaczęliśmy szukać campingu na noc. Nie znaleźliśmy nic wolnego. Najwidoczniej słowo “spontan” miało nam towarzyszyć do końca wyjazdu.

Jadąc tak i narzekając (po raz piewszy od czterech dni) stanęliśmy z szeroko otwartymi oczami. Przed nami, jak gdyby nigdy nic, stała sobie brązowa tablica i ciepło nas witała: “YELLOWSTONE NATIONAL PARK”.

img_1572

 

Przydatne informacje:

  • NOCLEGI:
    – Salem: Camp America Campground. Ok. 24$ za namiot, 0,25$ za 6 minutowy prysznic, WIFI.
    – Black Hawk: Three Flags RV Park. 21$ za namiot (na stronie jest inna cena, ale my tyle płaciliśmy), prysznic free, WIFI.
    – Gillette: Green Tree’s Crazy Woman Campground. Ok. 30$ za namiot, prysznic free, WIFI.
  • ATRAKCJE:
    Corn Palace, Mitchell – wejście free.
    South Dakota Tractor Museum, Kimball – płatność wg. uznania
    Badlands National Park – 15$ za wjazd prywatnego samochodu. Warto zachować bilet – jest on ważny 7 dni co oznacza, że w każdej chwili można tu wrócić.
    Mount Rushmore – 11$ za parking samochodu. Wejście na teren parku jest bezpłatne.
    Crazy Horse – 28$ za wjazd samochodu (jeśli w pojeździe są więcej niż 2 osoby), w tym jest już wejście o muzeum i film o pomniku; 4$ za przejazd busem pod sam pomnik (jedyna możliwość, żeby zobaczyć Crazy Horse z bliska).
    Devils Tower – 10$ za wjazd prywatnego samochodu (podobno bilet jest ważny tydzień – nie sprawdzaliśmy).
  • NAJLEPSZA KAWA NA TRASIE: Pilot

untitledTrasa pokonana na spokojnie w 3 i pół dnia

Save

Save

Save

Save

Save

Save